Nadmi
- Kraj:Polska
- : Język.:deutsch
- : Utworzony.: 06-10-15
- : Ostatnie Logowanie.: 11-04-25
: Opis.: Niepozorny i dziwaczny wytwór, który wygląda jak jeden z tych wypustkowych glutków tak uwielbianych przez dzieci i tak znienawidzonych przez rodziców. A w rzeczywistości to makrofag, nasza komórka odpornościowa uganiająca się za bakterią E. coli. Tak, być może makrofag w akcji wygląda nieco niezdarnie. Być może nie każdego urzeka świadomość, że po jego tkankach hasają takie mało eleganckie pokraki, które pożerają wszystko lepiej niż ich robot odkurzający. Jednak fakty są jednoznaczne - makrofag to jeden z ważniejszych strażników naszej odporności. W zasadzie to można w uproszczeniu powiedzieć, że makrofagi to swego rodzaju patrol tkanek naszego organizmu. Ich bowiem zadaniem jest wchłanianie patogenów i trawienie ich. Właściwie, to nie tylko patogenów. Martwe lub uszkodzone komórki, drobne cząsteczki i generalnie wszystkie potencjalnie niebezpieczne oraz niechciane elementy to ich cel. Stanowią więc pierwszą linię obrony przed tym, co mogłoby nam zagrozić. Bez żadnych skrupułów rozpoznają, pochłaniają i niszczą to, co mogłoby wywołać jakieś niekorzystne dla nas skutki. Kiedy makrofag wychwyci jakiegoś groźnego intruza, wówczas prezentuje jego strukturę molekularną (antygen) na swojej powierzchni i w ten sposób w pewnym sensie ostrzega limfocyty o obecności niepożądanego gościa. Te, widząc taką wiadomość, prędziuchno namnażają się i zaczynają produkować w dużych ilościach przeciwciała, których celem jest unicestwienie patogenu o wskazanym antygenie. Co więcej, układ odpornościowy może także w pewnym sensie zrobić sobie jego portret pamięciowy. I kiedy następnym razem będzie on chciał rozpanoszyć się w ciele, wówczas zmasowany atak nie da mu żadnych szans. Oto niezwykły mechanizm rozgrywający się w czeluściach naszego wnętrza i niezwykły popis makrofagowych zdolności. Niby taka ciepła klucha, a tyle mu zawdzięczamy!
: Data Publikacji.: 29-03-25
: Opis.: Tatuaże, które zmieniają kolor w zależności od poziomu kluczowych wskaźników monitorowanych w cukrzycy i chorobie nerek. Oto zupełnie innowacyjne spojrzenie na śledzenie swojego stanu zdrowia, bez konieczności ciągłego pobierania próbek krwi. Ta niezwykła metoda diagnostyczna, która jakiś czas temu została przedstawiona światu od razu zyskała jego podziw. Choć, naturalnie, znajduje się wciąż w bardzo początkowej fazie swoich możliwości. Zasada jej działania jest generalnie bardzo prosta i w pełni bazuje na standardowym tatuażowym mechanizmie stosowanym przez ludzkość od ponad 4000 lat. W trakcie wykonywania malunku na ciele, kiedy igła nakłuwa naskórek, atrament trafia bezpośrednio do skóry właściwej, w której znajdują się wszystkie te nerwy, naczynia krwionośne oraz mieszki włosowe. A to oznacza zasadniczo dwie rzeczy - że malunek jest trwały i że jego powstawanie jest dosyć bolesne. Tam, w królestwie skóry właściwej, która w przeciwieństwie do przykrywającego ją naskórka, nigdzie się nie wybiera, pigmenty na stałe plamią skórę, przyozdabiając ją w różnorakie wzory, napisy i inne esy floresy. No i właśnie tę prostą zależność wykorzystali badacze - użyli oni tatuażowego tuszu jako medium, do którego następnie wprowadzili kolorymetryczny preparat analityczny z czujkami chemicznymi, reagującymi na zmiany w substancjach metabolicznych. Pierwszy czujnik, połączenie czerwieni metylowej, błękitu bromotymolowego i fenoloftaleiny stał się prostym wskaźnikiem pH krwi, który zmieniał swój kolor z żółtego na niebieski, w zależności od "wykrytej" wartości. Drugi miał za zadanie kontrolować poziom albuminy, czyli wskaźnika mówiącego o możliwej niewydolności wątroby lub nerek i bazował na żółtym barwniku, który w połączeniu z tym białkiem zmieniał kolor na zielony. Trzeci z kolei badał poziom glukozy na podstawie reakcji enzymatycznych, które w zależności od jej stężenia prowadziły do zmiany w strukturze pigmentu, a przy tym do zmiany barwy z żółtej na ciemnozieloną. Z tak przygotowanych atramentów badacze zrobili tatuaże, które następnie nałożyli na skrawki skóry. Wtedy, kiedy określone wartości się zmieniały, wówczas kolorowej zmianie ulegały także udekorowane jej obszary, a widoczne efekty można było określić ilościowo za pomocą aparatu smartfona i prostej aplikacji. Oczywiście na tym etapie projekt ten wciąż ma wiele przeszkód do pokonania. Przede wszystkim głównym problemem jest brak odwracalności efektu dwóch z trzech tatuaży, które kolor zmieniać mogą tylko raz. Naukowcy jednak pracują nad tą kwestią i możliwymi rozwiązaniami. Taka kolorymetryczna technika to bez wątpienia wielki krok w ułatwianiu stałego monitorowania pacjentów za pomocą bardzo prostych i niedrogich narzędzi. Naukowcy są zdania, że przy dobrych rokowaniach można by ją rozszerzyć o inne wskaźniki, w tym też o rejestrację patogenów. To naprawdę niezwykle ciekawa metoda, która ma szansę na to, by ułatwić życie tysiącom chorych na świecie. I przy okazji jest fenomenalnym przykładem współpracy nauki ze sztuką. /A. K. Yetisen, R. Moreddu, S. Seifi, et al. Dermal Tattoo Biosensors for Colorimetric Metabolite Detection, Angew. Chem. Int. Ed. 2019, 58/
: Data Publikacji.: 29-03-25
: Opis.: Badania naukowe bardzo jasno wskazują na to, że malowanie oczu na krowich zadach to świetny pomysł. Wbrew wszelkim kreującym się w wyobraźni pozorom, jest to naprawdę innowacyjne rozwiązanie. Co konkretnie ono uskutecznia? Przede wszystkim zapewnia ochronę oraz działa jako odstraszacz. Kiedy bowiem krowa posiada twarz zarówno z przodu, jak i z tyłu ciała, wówczas wszelkie drapieżniki mające na nią chrapkę (a takich jest niemało na przykład w południowej Afryce), przez atakiem zastanowią się jeszcze ze dwa razy nad tym, czy aby na pewno warto porywać się z motyką na to enigmatycznie wgapione w nie słońce. I w rezultacie zmniejszą prawdopodobieństwo tegoż przedsięwzięcia. Zanim rozprawimy się z twarzami na pupach, należy tu najpierw podkreślić wagę problemów, z którymi borykały się pewne kraje (i żyjące w nich bydło hodowlane) wtedy, gdy krów wciąż jeszcze nikt tam nie malował. Zwierzęta gospodarskie stanowią około 80% dochodów rolniczych Botswany. Szkopuł jednak w tym, że rozległe krajobrazy tego kraju były i wciąż są miejscem wędrówki wielu słynnych afrykańskich drapieżników - od lwów i lampartów, po hieny, gepardy oraz dzikie psy, które generalnie traktowały wypasane bydło w kategoriach swojego menu. Co więcej, przedłużające się susze regularnie zmuszały je do bardziej desperackich działań łowieckich, co czkawką odbijało się zarówno krowom, jak i rolnikom oraz ich rodzinom. No i tu właśnie na ratunek przyszły dwa estetycznie wymalowanie ślepia. No dobrze, tylko jakim cudem para poczciwych oczu na zadku miałaby pomóc w odstraszaniu tych niezłomnych myśliwych natury? Cóż, aby dokładnie pojąć istotę tegoż działania trzeba teraz przyjrzeć się tej kwestii od strony drugich zainteresowanych, a więc wielkich kotów i ich kompanów. Ich największy problem polega bowiem na tym, że zasadniczo rzecz ujmując, nie są jakoś wyjątkowo efektywne w swoich atakach. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki sukcesu w polowaniu - dla gepardów jest to ok. 50%, dla lampartów - 38%, dla lwów już tylko 25%. Znając więc swoje możliwości (oraz ich brak), zawsze przed atakiem długo się zastanawiają nad tym, czy gra warta jest świeczki - a więc czy atak warty jest zużytej energii. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zasadniczo polują one z zasadzki, opierającej się na elemencie zaskoczenia. Kiedy więc jesteś czołowym afrykańskim drapieżnikiem o dosyć niewygórowanych wskaźnikach efektywności twoich myśliwskich zapędów i zaczajony w krzakach dostrzegasz, że patrzą się na ciebie jakieś dziwne zadzie oczy, co do których autentyczności nie masz stuprocentowej pewności, wówczas najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji jest głębokie westchnięcie, obycie się smakiem i porzucenie polowania. No i jest jeszcze jeden powód, dla którego malowanie oczu na krowich zadach to dobry pomysł. Rosnący dysonans pomiędzy ludźmi a dziką przyrodą stanowi ogromną presję w wielu krajach Afryki. Z tego też względu stawianie ogromnych ogrodzeń w naturalnych krajobrazach w celu ograniczania zasięgu łowieckiego drapieżników nie było i nie jest najlepszym rozwiązaniem. I właśnie to było motorem napędowym pomysłu "na oko", który sprawdził się fenomenalnie. W ciągu czterech lat trwania badania żadna krowa z takim malunkiem nie zginęła z powodu ataku drapieżnika. Porównując - w tym samym okresie w wyniku takich działań zmarło 15 niepomalowanych krów. No i jeszcze ostatnie zdanie. Plamki oczne to oczywiście forma mimikry, która naturalnie wyewoluowała u wielu gatunków jako świetna sygnalizacja odstraszająca potencjalnych predatorów. Co ciekawe, mimikra oczna nigdy wcześniej u ssaków nie występowała, choć naukowcy wyraźnie wykazali, że działa bez zarzutu także i w tej gromadzie. Swoje odkrycia badacze udostępnili w lokalnych przewodnikach (w tamtejszych językach), z nadzieją na to, że więcej pasterzy będzie używać takiej właśnie bardziej humanitarnej i ekologicznej metody kontrolowania drapieżczych ataków. Kiedy więc patrzy na ciebie krowi zad wiedz, że stoi za tym poważna nauka! /Grafika aut. Ben Yexley/ Radford, C., McNutt, J.W., Rogers, T. et al. Artificial eyespots on cattle reduce predation by large carnivores. Commun Biol 3, 430 (2020)/
: Data Publikacji.: 29-03-25
: Opis.: Wonderful Karnak. Egipt.
: Data Publikacji.: 29-03-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025