Rombacha
- Kraj:Polen
- : Język.:polski
- : Utworzony.: 02-04-16
- : Ostatnie Logowanie.: 07-01-22
Jestem se Rombacha, śmieję się hahaha!
: Opis.: CO PRZYNOSI MI ŻYCIE. Młoda Indianka o czarnych lśniących włosach przykucnęła na skarpie z kamieni. Popatrzyła w moje oczy. Nie musiała nic mówić, gdyż nasze oczy spotykały się już nie raz. Chciała ode mnie przysięgi, którą złożyłem w jej sercu już dawno i na prawdę. Nie wymagała jej. Może tylko chciała ją usłyszeć na własne uszy, tutaj, na rozdrożu snów. Młoda Indianka spodziewała się naszego dziecka. A ja już znałem jego młode myśli bez słów i sny bez horyzontów marzeń. Młoda czarnowłosa Indianka pogładziła brzuch. Otuliłem ją kocem. Kucnąłem obok. Wiatr ucichł. Rzekła. Czy przynosisz mi swą miłość? Jeśli tak, to czy oddasz mi swój czas i dzieło? Przybywasz na koniu ze swym sercem i mieczem. Mówisz, że jestem zmieniona i ty zmieniony. Nie możesz myśleć ani trawić. Jesteś spragniony w sadzawce westchnień. Tęsknotami napełniłeś już niebo. Suną one niczym obłoki. Czy oddasz dla mnie swojego konia i serce, i miecz? Wiatr wygładził troski na mym czole. Popędził sokoła do ciebie . Z wieścią. Czekam na koralik od ciebie. Nanizam go tam, gdzie poprzednie. Czekać będę. Zabiłeś wrogów modlących się do tego samego boga. Nie wbijaj więc miecza w ziemię, by nie spłodziła następnych z ich krwi zmieszanej. Gdy dasz mi swoje dzieła, ja urodzę nowych ludzi. Będą wielcy i mocne będą ich kolana. Będą rozumni, i długie będą ich uszy. Będą przebiegli i sprawne będą ich palce. Będą wierni i dlatego będą budowniczymi a nie zabójcami. Takich wojowników urodzę, a ty spraw by oczyścić swój miecz zanim mi go dasz. Dlatego zapytam jeszcze raz: Czy przynosisz mi swą miłość? Koniec. , , Bielefeld, piątek, 6 czerwca 2008 30 grudnia. > : Poprzedni rozdział: Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS176
: Data Publikacji.: 15-03-25
: Opis.: jj.jd.daaizzaz PSI . Psi odchodzie, Szalony ślimaku bez śliny. Dziwki zgwałconych kotów Patrzą na twe oblubienie Gdy muzyki wyrywają twe serce I zrzucasz płaszcz Mięsień po mięśniu napinasz Ale walka nie twoja Trzeba mieć serce i wiarę, Ty nie masz nawet snu By być larwą Nim rycerzem się staniesz. Nic nie jest tu takie, jakim się wydaje. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS175
: Data Publikacji.: 15-03-25
: Opis.: KATAKUMBY. Sakeo otworzył kłódkę. Weszli pojedynczo do szerokiego korytarza . W środkowej pieczarze stały ciężarówki. Było ich ze dwadzieścia a ludzie Rico kopali łopatami transzeję idącą do środka i wgłąb, na sam dół, katakumb. Rico powitał ich wstając od małego biureczka z lampką i poprowadził na dolne piętra. Labiryntem glinianych korytarzy przedostali się na sam dół tego mrowiska i stanęli w wielkiej sali. Pieczara była tak wielka, że można by wybudować w niej spory, kilkupiętrowy budynek. Marija i Carolina piły coś z piersiówki chichocząc głupimi docinkami i komentarzami. Tiago kopcił duże cygaro milcząc i oglądając nisze z truchłami dawno wyschniętych jestestw. Wydawał się pochłonięty śmiercią dawno minioną. W rzeczywistości odmawiał w myślach listę imion jego przodków, bo jako dobry pan poganin nigdy o rodzinie nie zapominał. Tiago przesunął się do Caroliny i pociągnął spory łyk z metalowej flaszki, którą mu podała. Tiago z szacunkiem nalał trochę rumu do nakrętki i polał głowę jednego trupa ofiarując mu pokarm ludzi. Tiago pokłonił się wszystkim umarłym. Carolina lekko podchmielona obserwowała beczki, które Manolito rozstawiał w pieczarze. Tymczasem zaczęli spuszczać z kontenerów glicerynę. Płynęła strugą w dół zalewając wolno olbrzymi obszar pieczary. Hombre dotrzymał słowa dając Succubom okazje zatrzymania się na chwilę. Faktycznie po jakimś czasie El Micho zauważył wgniecenia na glicerynowej tafli, małe i większe profile jakichś osób czy sylwetek, zastygających w pół drogi, zwalniających w gęstej glicerynie. To jedyne co ich trzyma. Ciało bezpostaciowe. Dużej lepkości, tłuszcz lub szkło. Widać już było ich szaroniebieskie sylwety migoczące palcami nóg, wcześniej niewidocznych i ukrytych. Odwracali głowy do Hombre i El Micho, poznając ich machali ramionami coraz wolniej i wolniej. Gliceryna zalała już całą powierzchnię pieczary i rosła wzwyż otulając cienkim filmem, glicerynowa błoną całe sylwetki fantomów. Zastygali w bezruchu, brzęcząc swoje imiona. Były ich tysiące. Małe i mikroskopijnie małe i olbrzymie, nadnaturalnej wielkości, z których pączkowały następne, aż coraz mniejsze do kilkumilimetrowej wielkości. Pod różnymi kątami wyrastali im z pleców i barków, i z głów następni. Gdy zamarli w bezruchu wydawali się trójwymiarowym lasem, lecz było to złudzenie, gdyż każdy z nich rozciągał się jeszcze w głąb i w dal dodatkowo pokazując przeszłość i przyszłość swego bytu jednocześnie. Gliceryna ograniczała ten ruch a raczej byt. Gliceryna pozwala na jedno tylko słowo jednocześnie wymówione . Dlatego ugrzęźli w niej. Dlatego stali się widoczni dla naszego świata. Rico zaniemówił a Carolina schowała perukę do torebki i drapała się po łysej czaszce. Hombre i Marija stali po kostki w glicerynie i patrzyli na El Micho, który poruszał się jak w zwolnionym filmie i zastygł w bezruchu, a jego ciało oblepiła gliceryna i pochłonęła go śliską błoną. Hombre odbierał rozpaczliwe myśli El Micho, który wołał z wnętrza swojej glicerynowej pułapki. Hombre dał znak i Manolito rozbił beczki uwalniając inhibitor. Powoli ale nieuchronnie reakcja chemiczna wysycała wolne wiązania koherentne submolekularne powodując twardnienie gliceryny. Wiązania kowalencyjne zmieniły postaciowość gliceryny. Twarda masa zastygła. Pozwoliła przeniknąć Succubom dalej i uwolnić ich jak ćmy z lepu. El Micho dusił się w twardym balonie. Hombre rozkruszał jego kokon i El Micho łapał pełnymi haustami powietrze. Succuby ruszyły dalej swoim płynnym rytmem, przez chwilę jeszcze widoczni i coraz bardziej rozmazani, zanikali na tle ich glicerynowych powłok. Inhibitor działał. Hombre podszedł do Mariji, która drżąc stała pod ścianą. Przecież wiedziała o Succubach wszystko z głowy El Micho i Hombre. A jednak . Stała i nie mogła zebrać myśli. Podeszła do glinianej ściany i wyciągnęła swoje długie palce w jej stronę. Dotknęły gliny i kilka kamieni odpadło od glinianego podłoża. Tiago i Manolito patrzyli osłupiali, gdy pokazała się kamienna płyta, cała we wzorach i znakach położonych reliefem wykutym wypukle. Marija skruszyła glinianą powłokę, odsłaniając całą płytę. Tiago oderwał płytę od ściany ale ku jego zaskoczeniu okazała się drzwiami do jakiegoś zakamarka, czy zakątka pieczary. Hombre przeszedł pierwszy, potem reszta a Marija na końcu. Carolinie było wszystko jedno i pijana weszła na sam środek. Odepchnęła ją stamtąd jakaś siła i Carolina padła na wznak do błotnistej gliny. Na środku stała jakaś postać, coraz bardziej wyraźna i cała okryta czarnymi włosami. Aż do Ziemi. El Micho wziął ją za rękę i otulił ramieniem. To była Pretekineterka, ale nie mama Mariji, ale nie żona El Micha. Była dużo mniejsza i o wiele starsza. Prosta i spokojna postawa, na długiej szyi głowa, i to ciągnące spojrzenie. Nie mogło być wątpliwości. Przyszła po nich. Marija zbliżyła się do niej i ujęła jej dłoń w swoje palce. Stara Pretekineterka odgarnęła włosy i spojrzała na El Micho gorzkim, powłóczystym wzrokiem, w którym taiły się wyrzut i prośba, niczym skomlenie wiatru i cykanie świerszczy. Marija ścisnęła znacząco jej dłoń. - Daj mi serce murzyna. - Rzekła Pretekineterka do Hombre. Hombre pomyślał, że musi je przynieść. W tejże chwili długie palce pretekineterskie wydłużyły się znacznie i znikły w ścianie, by po chwili pojawić się z powrotem . Obejmowały serce murzyna nie raniąc go długimi paznokciami. Rico zwymiotował, a Manolito śmiał się z niego na głos. Marija patrzyła jak urzeczona. Oto spełniał się jej sen. Oto ziszczało się jej marzenie o babce, i matce, i córce. Chciała tego bardzo. El Micho płakał. Tuż obok na kołku drewnianym wbitym w Ziemię, Pretekineterka położyła serce. Włosy opadły jej na twarz. Ludzie skupiwszy się wokół, nie rozumieli, po co to wszystko. Marija drżała. Wyciągnęła swoje długie, wypielęgnowane palce w kierunku serca, ale stara Pretekineterka wydłużyła szyję i sama rozgryzła serce oddzierając kawał na bok. El Micho płakał oparty o brudną ścianę. Marija wzięła rozgryzione serce i sama ugryzła kawał. Odłożyła serce na kołek. Jej palce wróciły do normalnej długości. Stara Pretekineterka cofnęła się o krok. Z serca murzyna zaczęły wychodzić muchy o dużych, poważnych twarzach i bezgłośnych ruchach. El Micho płakał. Muchy fruwały po całej komorze. \ > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS174
: Data Publikacji.: 15-03-25
: Opis.: DIATRETUM. Deszcz nie jest rosołem. Kierunek deszczu nie jest kierunkiem rosołu. Soczewki kropelek deszczu nie są oczkami w rosole. Zaburzenie wewnątrz elektronu nie jest falą. Czas w środku elektronu, protonu lub innego Unsubu biegnie wspak i nie jest wiązany falowo oraz nie jest powtarzalny, ani okresowy, ani kołowy. Elektromagnetycznym zaburzeniem nazywam falę między sąsiednimi elektronami następującymi kolejno lub pozakolejnymi spełniającymi Zakaz Pauliego. Cząstki elementarne o tym samym spinie i niespełniające Zakaz Pauliego kąpią się w zupie nieobjawionego oceanu Bezczasu i są jednością. Rozcięty proton niespełniający Zakaz Pauliego zatrzymuje nasz czas choćby był oddalony od siebie o wiele zaburzeń fali. Podlega tylko atomowemu czasowi struktur subatomowych, czasowi strukturalnemu. Dlatego nie wolno zamienić spokoju na miskę dmuchanego ryżu, choćby nie wiem jaki był słodki. Ucieleśnienie zwiewnych zwierzątek przemawia przez mój rozum i uosabia anioły. Punkty świetlne wyskakują z moich oczu i wpadają do moich złożonych dłoni, w których panuje ciemność. Nieobjawiona jedność atomów w ich oceanie nie jest ciemnością, ani, przede wszystkim, nie zawiera myśli. Nieobjawiona jedność atomów w spodzie, u podstaw, nie dzieli się na cegiełki, lecz jest jednością, a ich ocean nie składa się z żadnych kropel. Nieobjawiony jednością ocean atomowy jest zbiorem działań. Nie ma myśli ani tendencji, ani marzenia, ani chęci, ani nie spełnia warunku „przedtem i potem”. Stopa w skarpecie dobrze zaopatrzona w ciepło. Skóra na czaszce piecze i napręża się. Gdzieś na środku czoła wykluwa się trzecie oko. Ślepe, jak mniemam, zbyt słabe by przebić skórę, jak wyrzut sumienia o prawdę i bez źrenicy. Wrzód pęka. Noc jest młoda. Marzenie skrapla się na ganku. Węzły chłoną. Pieczenie skóry na czaszce staje się nieznośne, aż w końcu cichnie ukojone snem i ulgą zapomnienia. Nie zawsze tak było, gdy szliśmy pod wiatr i sypialiśmy w przydrożnych, opuszczonych chatach. Pamiętam jak karlica wykarmiła swym mlekiem olbrzyma, a on urósł potężny i wielki. Myślałby kto, że to cel bliższy spotkał się z celem dalszym tworząc ideał. A jednak. A jednak tak nie było. Olbrzym okazał się przeciętnym, mimo, że karlica była bardzo szlachetną i przebiegłą osóbka o wyrafinowanym spojrzeniu na sprawiedliwość. Krótko mówiąc cała jej inteligencja i poczucie krzywdy ogniskowały się na złośliwości karła, która nie zna czasu ni zapomnienia i drzemiące nasionko zemsty kiełkuje w jej sercu nieuchronnie, podlewane zresztą obficie upokorzeniami jakich dostarcza jej świat. Karlica introwertyczka skrywa ten ból w sobie i cierpi a nocami cierpi okropnie i odgrzewa na patelence wsze zniewagi i przycinki zmieszane z tłuszczykiem cynicznych spojrzeń i podłej pseudolitości, jakimi obdarzył ją dzień. Karlica wie, jak się zemścić i odgryźć ale udaje cichą i zadowoloną czekając tylko dnia, kiedy w końcu urośnie. Sama staje się złośliwa wobec siebie, gdyż po prawdzie, głupią nie jest i wie, że nigdy nie urośnie. Wymyśla więc zemstę na wszystkich wielkich. W tym celu potrzebuje jajka lub niemowlęcia. Zakrada się do jaskini olbrzymów w celu ukradzenia im dziecięcia, a tu patrzcie tylko! Co za przypadek – oboje rodzice, czyli te wielkoludy, leżą martwi na glebie, a między nimi samotne dziecko. I już uradowana Karlica zabiera maluśkiego olbrzyma do swego domu. Tam przystawia go do piersi i karmi swym skarlałym mlekiem, syci myślą i piosnką. Tak, dzień po dniu, wszczepia mu swój ból i daje nauki a malec staje się olbrzymem o skarlałym sercu. Nie umie walczyć wychodząc naprzeciw wroga z jasnym czołem, lecz skrada się chyłkiem jak pacyfiści, dobywając trucizn i bomb zegarowych. Wykorzystuje w tym celu budzik Karlicy. A ona myśli, że zemsta jej się nie udała, bo przecież nie wykradła tego dziecka, lecz ocaliła mu życie. Znowu ma pretensje do rodziców olbrzymów, że leżeli martwi i nie miała szansy ich okraść. Pewnie dlatego jej własny olbrzym okazał się całkiem mały. - O mój książę, gdybyś tak z moich ust spijał... gdy płomienie dojdą do podłogi, a tam jest wodór, to będzie bum. Kocham cię. – Karlica powiedziała to z siłą i zauważyła, że kamień był mały jak kciuk i ciężki jak pięść. - Dlatego już jest ciemno? – Zapytał Olbrzym, ale Karlica nic nie odpowiedziała na to. - Dobrze gotujesz. – Rzekł Olbrzym po raz drugi. - Ale mięso mam stare jakieś. – Odparła Karlica. - To dla mnie mamut. – Rzekł Olbrzym. - Zawsze,..... jeśli tak gustowny kawaler mnie prosi. - Mężczyzna czasem ma serce a zawsze żołądek. - Bujasz z szelestem stepu. - A te włosy jakie cudne, miękkie i puszyste. - I wonne? - Mało czytałem tak inteligentnych pism. - To wspaniale! Jedźmy synu! - Dlaczego? - Nie spowodujesz tak łatwo kraksy. Umyć podłogę mogę sto razy nie dotykając twarzy, nie obcierając ni pocąc łysiny, nie wydzielając śliny. Nie sinieją mi kolana ni łokcie. Spotykając but na podłodze mówię przepraszam omijając go mokrą ścierką. Podziwiają rozlaną wodę na posadzce. A co do mamuta? Kwintesencją mojego mniemania jest moja monomania. Almejas, wągole, małe małże sercówki. Czosnek i natka pietruszki zmiksowana mikserem na miksomiazgę. Gruczoły kurczowe i białe wino. Zimni lirycy nie otworzą serc i nie dzielą się jajkiem pokornie. Albo indykus pieczonus. Był szybszy niż królik na randce. Korale spąsowił i zagulgał przed egzekucją. Wtedy powiedział, że nie chce o sobie czytać w gazetach. Ale Weteran mu na to, że nie ma problemu i zawsze jest gorsze rozwiązanie. Mogą o indykusie przeczytać inni. Masz jeszcze wybór, rzekł Weteran. Indykus zagulgał i to go zgubiło. Oczywiście, że zwariował od władzy. Być wariatem bez władzy to nudne! Taki pieczonus. Już to kładzie się Rejtanem, już to mimra się po kątach. To taka puszka pełna niczego. Indykus pasuje na klapę tygodnia. A ona od razu spojrzała na jego nogawkę a potem rozporek, bo nigdy nie wiadomo skąd pojawi się jaszczur. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS173
: Data Publikacji.: 15-03-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025