Rombacha
- Kraj:Polen
- : Język.:polski
- : Utworzony.: 02-04-16
- : Ostatnie Logowanie.: 07-01-22
Jestem se Rombacha, śmieję się hahaha!
: Opis.: FILM 1. WOJSKOWY URLOP W ZATOCE Europa dawała dystans do samego siebie. El Micho dał mi ten adres. To jego stare mieszkanie. Zamknięte od lat. Notariusz dał mi klucz i powiadomił administratora, że przyjdę. Wszystko było w porządku, i okna odnowione. Kiedy poszedł zajrzałem do ostatniego pokoju, Nikt tu nie miał dostępu. Było brudno i ciemno a podłoga chrupała trupkami rozgniatanych much. Szafa stała przy ścianie. Odsunąłem ją i rozdarłem tapetę. W ścianie wmurowane były okrągłe pudełka z filmami. Wydłubałem je . Było ich kilka. Oczyściłem pokój z kurzu. Zamówiłem scampi i zimne napoje. Pochłonąłem kilka kęsów w jednaj chwili i popiłem szklaną białego. Filmy były pełne prawdziwych historii dokumentalnych. EL Micho nakazał abym się tym zaopiekował. Wiedziałem, co na nich jest. Są okrutne prawdą o succubach. Wysokie ostrołuki katedry. Na nich rozetki i pąki przedłużone gałązką wysmuklającą się w półwałek schodzący aż do cokołu, bez wybrzuszeń i skręceń. Po murarsku. Najwyższym stopniem murarskim nie był wtedy majster lecz Polier. Rodzaj mistrza nad mistrze. A jego nadirem, przeciwbiegunem był Schlitzohr. Rzemieślnicy nosili swoiste dla każdego cechu kolczyki w uchu, a złego i nieuczciwego rzemieślnika karano zerwaniem kolczyka i rozerwaniem przy okazji kawałka ucha. Pozostawała blizna czyli szlic. Łuki katedry łączyły się pod rozetką skrywającą najważniejszy kamień, zwornik. Zwornik blokował łuki nadając całej konstrukcji potrzebny, spływający rozkład sił, które jak wiadomo przenoszą się wzdłuż prętów i stabilizują wzajem całą konstrukcję nawet wtedy, gdyby coś nią na boki poruszało. W późniejszym okresie łuki budowano tak, że zwornik stawał się pozornie zbędny, a raczej zastępowany był przez koronkę lub pierścień kilku mniejszych kamieni blokujących się wzajem w pierścieniu koliście i dociskanych zewnętrznie przez końcówki łuków wraz z przyporami. Zasada zwornika nie zmienia się tu nadal, choć wydaje się, że najważniejszy kamień zastąpiono tu powietrzem-kamień . A co się działo piętro wyżej? Tu po posadzce kamiennej chodzili i stukali laskami ludzie nie wiedzący tego, że trafienie i wybicie zwornika spowodowałoby zawalenie się przynajmniej części kolumnady. Pamiętajmy przy tym, że z powodu ciężaru cegieł starano się zrobić strop jak najlżejszym , więc siłą rzeczy musiał być najcieńszy w miejscach, gdzie pod spodem kwitły kamienne rozety, gdzie schodziły się ramiona kolumn. Tam też posadzka miała grubość tylko i wyłącznie taką, jak kamień zwornik. Gdy było tam powietrze otoczone pierścieniem, Polier kładł w tym miejscu po prostu płytkę posadzki i już. Był mistrzem nad mistrze. Pamiętajmy, że nikt nie robił żadnych obliczeń statycznych. Architekt rysował bryłę budowli, a reszta należała do murarzy. Gdyby ktoś stuknął tam laską. mógłby przez tak powstały otwór oglądać światy niższe. Wysokie ostrołuki katedry a my przechodzimy pod nimi. Nie myślimy, że kilkadziesiąt kamieni trzyma całą budowlę w równowadze statycznej. A miliony i tysiące okruchów wapiennej zaprawy skleja tylko jej skórę. Tysiące cegieł i kamiennych bloków. Katedra gliniana i wypalona kamień po kamieniu tętni rytmem swych ceglanych pamięci i drga w zwornikach mrowieniem wieków i głosami murarzy. Przechodzimy obserwując malowane postacie na freskach i witraże okien żyjące kolorami a nie widzimy istotnej siły równowagi sprawującej tu swą moc. Jesteśmy powierzchowni jak te freski i dla kolorowych plamek tracimy głowę. Boimy się potęgi murów i ich chłodu. Przeczuwamy wszystkie zdarzenia, które skrył ten mur ale nie przyznamy się do tego na głos za żadne skarby świata. Jesteśmy workami wodnymi, miękkimi i przemijającymi jak bańka mydlana w obrazach symbolistów. Zwykłe vanity a obok koziorożec i kwiat trzymany dziewiczymi palcami patrzącej w bok na parzące się barany i depczącej jedną stopą księgę. Nie wiemy, ile kamieni buduje katedrę. Rozumiemy stopami w butach posadzki, nawet, gdy w niektórych miejscach zapisane są nieczytelnymi znakami. Boimy stąpać się po nich boso. Wiemy, że woda święcona w marmurowej misie w ścianie przy wejściu ma kolor kamieni. Przesiąkła nimi, a nawet zdaje się być nieodłącznym mlekiem tej opoki kamiennej i źródłem dla moczenia palców lubieżnych dotykających mokrością w następnym momencie, czół, w geście pokornym. Żyjemy więc a ona stoi i drga. Pamięta wszystkie życia, które do niej weszły. Dlatego jest katedrą. Ludzie przychodzą tutaj pozbierać swoje myśli. Nad nimi kupa kamieni i geniusz sił otwierają swą gębę. Za nic nie wejdziemy do kościoła boso! p9gWqM2Um_M org6W7_c70U Wyjąłem z szafy projektor, walczyłem z nim jakiś czas zanim uruchomiłem i wyczyściłem go w miarę. Skrzypiąc terkotał podając celuloid na migacz. Zobaczyłem marynarza czy raczej lotnika, który stacjonował na Pianosie, małej włoskiej wysepce, w czasie drugiej wojny światowej. Dostał swój amerykański urlop i przyjechał tutaj nad małą zatoczkę. Kamera pokazała to, co filmował dla swoich bliskich w Ameryce. Głupie miny do kamery, wygłupy z napinaniem muskułów , otaczający las i zatokę. Położył kamerę w piasku aby siebie sfilmować, jak kąpie się w wodzie, pochlapał się trochę ale zaraz wrócił. Jeszcze raz omiatał powolnym ruchem kamery zatokę, gdy dość daleko na wodzie dostrzegł kilka małych, ciemnych figurek do pasa zanurzonych w wodzie. To jednak wydało mu się dziwne, gdyż w tamtym miejscu woda musiała mieć ze trzy metry głębokości. Tkwiły one niezależne od ruch fal. I nieludzkie było to, że tkwiły nie podnosząc się ani falując wraz z wodą. Postawił kamerę znowu na plaży i podbiegł nad sam brzeg machając rękami do nich. Coś wołał. Biegał jak pies na linii wody , to w lewo to w prawo, gestykulując żywo i łapiąc się za głowę. Przecież był lotnikiem, trzeźwo myślącym i umiejącym ocenić w sekundę sytuację. Nie raz zetknął się z niebezpieczeństwem, techniką, śmiercią. Postacie były bez twarzy a może było zbyt daleko aby kamera wyłapała szczegóły tych fantomów. Jedna postać pomachała do żołnierza. Stanął i wpatrywał się nie wierząc własnym oczom. Kamera pracowała. Wszedł w końcu do wody i zaczął iść w ich kierunku coraz dalej i dalej. Kamera pokazała jak unosi się na falach i jak nieruchome przy nim są te fantomy. W końcu było widać, że z trudem wychyla tylko samą głowę. Płynie w ich kierunku. Figurki maleją i nikną razem z żołnierzem. Pojawiają się jeszcze raz. Same. Kamera pracuje jeszcze pół godziny pokazując fale na pustej zatoczce i zmieniający się cień przy ubraniu żołnierza, który wszedł do wody i poszedł z nimi na zawsze. W pudełku była notatka, że żołnierza uważa się za zaginionego. Rodzina nigdy nie zobaczyła tego filmu. Film nie posiadał sklejeń ani manipulacji retuszu ręcznego. Czas, pora i nakręcenie zdarzeń nie mogło być zamanipulowane. El Micho miał te filmy. Archiwum wojskowe U.S. Army. Teraz ja musiałem dać sobie radę z tym wszystkim. SOHro2ki6YI bnDAKs7UHWU > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS020
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: LEONHARDT 2 Spotkałem ją znowu w zimie. Niebieskooką kaukaską dziewczynę. Wyszliśmy z jej prowizorycznego mieszkania by kochać się w aucie całkowicie zasypanym śniegiem. Włączyłem silnik i zrobiło się gorąco. Leżeliśmy i patrzyliśmy sobie w oczy po tym czasie porzucenia i rozstania, gdzie żadne z nas nie liczyło na ciąg dalszy. Doszła o sekundę później i padła umęczona i szczęśliwa. Nie wiadomo, po co się tak mocno pomalowała, a teraz cały makijaż rozmazany ścierała spoconym podkoszulkiem. Znowu była moja i wyciągnęła się jak lwica, piękna i dorosła. Co dalej? Czy spotykać się z nią znowu? Była cudowna ! A ja debil, zachowywałem się jak zwierzę. Na zewnątrz noc i bardzo, bardzo mroźna zima. A ja tu z nią ! Piękną i dobrą dziewczyną z moich snów. Za daleko zaszedłem. Czy powinienem ją dalej okłamywać? Wszystko wie? Całą prawdę o mnie? Ale i tak ją okłamuję. No, tak się przynajmniej czuję. Mój głos jest wyciem wzdłuż promieni księżyca. Jam ci to somnambulik, co samotnie po rynnie stukając przyszłość przepowiada. Jam ci to chochlik, co nocami rodzynki lub ciałka much do ciasta chlebowego wciska. Jam ci to owczarz, co wyje jak wilk nocą, a one nie wiedzą, kto im opiekunem i strażnikiem. Jam ci to grzebień, co grzebie zmarłych jak kura pazurem. Jam ci ochotnik, co poluje w przestrzeni. Jam ci zezownik, co Bogu kule nosić pomaga. Jam ci to. Jakże więc miałem z nią pozostać? Jak miałem ją pokochać nic już wokoło nie widząc? Jak miałem się zatracić niepomny obrotów Ziemi? Dzisiaj odrzuciłem miłość. Grzech to wielki. Ale moralność nie ma liczby mnogiej. Jest Marija! Smarkata Indianka w kolorowej bluzce z pępkiem na wierzchu, żująca gumę, w złotych szpilkach wiązanych aż na łydki złotymi paseczkami. Jest Marija, która wie. Apage satanas powiedz albo lepiej. Pomnij na glinę, która twoją matką. O słodka Isztar, kochanko mojego ciała ! W Europie zawsze mam te same wizje. Ludzie zmienili się lub udają dziecinnie zmienionych. W czasie wojny dorośleją. Widzę tych podstarzałych chłopczyków w spodenkach na szelkach jak mój profesor archeologii, który do tego miał jeszcze szarą marynarkę z krótkim rękawkiem. Powinni go umieścić jako statuę wolnomularstwa ze wzniesioną kielnią i cyrklem pod pachą. Dzisiaj piję mrożoną szklankę alkoholu trzęsąc się na bocznym siedzeniu obok kierowcy. Jestem w końcu po pracy, i wolno mi upić się, choć nie bardzo to mi się udaje. Pudding zameldował, że pieniądze na koncie, a Kolekcjoner milczący i zadowolony z siebie pojechał w swoją stronę. Nic nie stoi na przeszkodzie wtopić się w masę turystów i bez pośpiechu sycić się tym rozbawionym i beztroskim światem, jaki być może nigdy już nie będzie taki jak dziś. Szerokim autem wciskaliśmy się w ciasne kamienne uliczki usmażone słońcem popołudnia i spalinami turystów, których wciąż nowe potoki napływały od Triestu na Istrię w swoich campingowych wozach. Wtedy przypomniałem sobie jak było: Wino zmrożone czekało przygotowane w dzbankach. Nie mam nadziei dla rannych. Nie podążą za nami. Leżą i czekają. Czekają długo. Nie jestem humanitarny i nie wierzę w nich. Nie biegam aby zmieniać bandaże i podawać wodę, i papierosa. Patrzę odchodząc dalej, a oni pozostaną tutaj. Już serce moje przywykło. Owijam się szalem, poprawiam rękawiczki i czapkę. Wygodnie mi i ciepło. Odchodzę. Worek mojego ciała nie przebity w żadnym miejscu. Nie krwawię i nie jestem oparzony ani zaduszony. Nie majaczę jak oni, trawieni gorączką i bólem. Wygodna taksówka wiezie mnie daleko od ich cierpienia i czekania. Wiem i rozumiem, że mam wszystkie nogi i ręce a uszy i szczęka nie wiszą potargane. Jestem daleko od modlitw szeptanych, od tęsknot jęczonych, od matek wzywanych zaklęciami miłości w tych ostatnich chwilach, gdy już nie ma muzyki tylko pisk długi ciągnie w naszych uszach skomleniem żałości. Ft9_5Wms1eE dLDVX16HjmM Dzisiaj turyści i turystki. Szczęście a może beztroska. Szerokie auto wciska się pomiędzy domy. W zaułkach młodzież z piwem ma problem z nadmiarem czasu i bawi się świetnie. Jestem kapitanem? Znowu? Na prawdę? Nie bawię się już w te klocki. To... poniżej godności. Mojej godności? Minęło już tyle czasu. Czyż nie piękne są szyszki spadające z drzew ? Suche wypluwają nasionka. Pachnie żywicą las. A ona miota się po parkiecie w czerwonych szortach. Dyskoteka w porcie gra stare kawałki. Nikt jej nie zna. Patrzymy i pijemy wódkę. Mylą nam się kierunki. Nadciąga bardzo późna noc. Nikt jej nie zna. A gdy podejdzie do wanny by go pocałować, on odgarnie kosmyki jej włosów smyrające jego policzki. Swym długim językiem ogarnie jej usta, gorącym pudrem zatkane pory skóry i meszek na skroniach. Wiedziała, że jest jego i dawała mu się cała. Nie rozumiał tego i zadowalał się tylko rysunkowym detalem jej kształtu. To tylko grzbiet książki a nie grzbiet kobiety. Nie rozumiał ani jej potrzeb , ani jej wannowatości. Nie wiedział nic o parowaniu gorącej wody i mokrym podkoszulku , wspomnieniach z harcerstwa i piłowaniu baby piłą w cyrku. Była na prawdę zakochana po uszy w tym zimnym ślimaku o ołowianych zębach i szklanych oczach. Czuła zapach jego śluzu, a kochali się delikatnie i kilkakrotnie. Jak już przepiłowali to pudło z babą na dwie części , to pozwoliła mu odszukać ten inny, lepszy świat , pełen marzeń, które uciekły z ich mózgów i stały się realnym światem. Nic więcej nie potrzebowali. Zadzwoń do swojej konsultantki, gdy chcesz, aby twój kolor lśnił. To te same sentymentalne kwiaty dla ciebie, dla niego. Kwiaty potrzebując maksymalnego nawodnienia pobierają power aqua plus. Wstaw je w suchym wazonie, bo po co przedłużać agonię. A on ? Co z nim ? Zakochanym ? Może coś zostanie. Może dla nas nie jest za późno. Świerszcze cykają. 1NyObPtwzsg cUtjLLyaMBg > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS019
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: RICO Wśród koni panuje matriarchat. To znaczy, że wszyscy słuchają jednej kobyły czy klaczy i ona jest przewodniczką stada. Rozstrzyga też dokąd ma ciągnąć cała grupa. Decyduje o funkcjach innych klaczy. Rytm jej życia jest rytmem innych koni. Żona Rica na pewno w poprzednim wcieleniu była jakąś znaczną kobyłą. Nie zwiedzie mnie fakt, że urodziła kilku synów, rozkrzyczanych, miłych i co tu dużo mówić: z różnych ojców. Jednak Rico wierzył święcie w rodzinę i los, i kochał wszystkie źrebięta jednakowo, zwłaszcza, że byli chłopakami. Kiedy dwóm pierwszym sypnął się wąs i nie dało się ukryć ich odmiennego pochodzenia, dał im po samochodzie i wysłał na studia do stolicy i do Europy. Rico w miękkich papuciach domowych po przekroczeniu progu stawał się twardzielem i wielokrotnie zadziwiał mnie fakt, jak taki przebiegły spryciarz nie może poradzić sobie z żoną. Przeważnie jest odwrotnie i to damscy bokserzy udają silnych, wyładowując swe niepowodzenia na rodzinie. Rico był silny. Jako Indianin czystej krwi skończył na uniwersytecie filozofię i ekonomię prawną. Jako doktor prawa objął stanowisko burmistrza naszego miasta od razu, jak tylko wrócił do domu. Trochę mu dopomogliśmy, ale się opłacało. Jego ogromne plantacje wreszcie przynoszą zyski. Dzisiaj tu, w Europie, brakuje mi Rica. Nawet pomilczeć trzeba z właściwą osobą. O9NO3al_IZc dPf6J8EPKNE > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS018
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: LEONHARDT Odrzucam dzisiaj miłość, która mi przeszkadza. Więc w pokoju, w którym tkwię po uszy, tylko zegary mają serca. Co pół godziny biją raz a pełne godziny biją dużo razy. Czy miałem jej pożądać? Jak bardzo bym chciał! A jednak nie uścisnęła znacząco mojej dłoni, ani nie oparła się o mnie czekając długiego milczenia. Nie dała mi owego nieuchwytnego ale jakże dobrze wyczuwalnego znaku, że jest ze mną, i że jest moim przyjacielem. Łzy tego nie oddadzą. Choćby kapały na zieloną galaretkę w super kawiarni. Nie spotkamy się już potem, a żal może jest tylko żalem nad samą sobą i że słodkie dni mijają nieodwracalnie. Łzy to za mało aby uwierzyć w miłość. Łzy to zbyt proste, by dojrzeć w kobiecie oddanie. Jej chora kora mózgowa wydaje sprzeczne sygnały, a jej hormony walkę testosteronowi. Facet nie ma szans z żadną kobietą. Ale może poczuć tą prawdziwą miłość i tą prawdziwą męską przyjaźń, gdy i kobieta lub mężczyzna do niej dorośnie. Taką ponad płcią i ponad interesami. Dzisiaj odrzuciłem miłość. Jej miłość była szczera, ale czy takiej chciałem, i czy byłem gotowy? Nawet, gdy kocha się najmocniej, pozostaje zawsze krzta rezonu. Ten to rozsądek ratuje przed samobójstwem w czasach nieszczęśliwej miłości. A ja nawet nie kochałem jej bardzo. Doskonale zimny obserwowałem jej spłoszone ciało, gotowe każdej aktorskiej roli ocalenia. Wiedziałem, że czas uleczy mój smutek i da jej szansę na nowego kochanka. Wiedziałem, że jak zwykle, nie da mi spokoju, że ją boli i boleć będzie ambicja, odtrącenie, poniechanie i żal. O czasie jedyny, którego Bóg ma dwa i pół ! Dlaczego nas zostawiasz na pastwę decyzji mętnych i bezwzględnych? Może powinienem pozostać i jedząc zieloną galaretkę oglądać oczami wyobraźni nasze wspólne dzieci i choroby a wreszcie starość i oddanie? Może to tak powinno być !? Rzucić się w wir życia i nie uciekać od niej, zapłakanej, cichej dziewczyny, która wiedziała, że odjadę, że to ostatnia zielona galaretka jej życia ze mną. Łzy sklejały włosy na piersiach a ona ukryta za ciemnymi okularami patrzyła na mnie chciwie. Zdałem sobie sprawę z tego, że nagle wcale jej nie znam! Wobec mnie była zawsze uczciwa, ale wobec innych? Taka świetna, piekielnie zgrabna i piękna laska owijała sobie ich pewnie wokół palca i tańczyli jak chciała. Jej biała porcelanowa skóra i te niebieskie oczy. Cholerna rasa kaukaska! Co będzie teraz? Smsy? Listy? Natrętne telefony? Widzę, że ją boli ale nic nie poradzę. I zawsze ten sam powód, że jej przyszły mąż jeszcze się nie pojawił na jej drodze, i że zasługuje na coś lepszego niż ja. Pewnie wszyscy faceci tak myślą. Widziałem na filmach, że tak jest. A tu nie ma filmu. Jest 33 Celsjusze i bez cienia, który przesunąć się zdążył pod następny parasol. Pod następny stolik. Siedzimy. Kto robi lepszą minę do złej gry? Przecież ją kocham a jednak odchodzę? Jestem tego pewny. I jednego i drugiego. Dlaczego? Może moja kora mózgowa też chora, i wysyła te same błędne sygnały co jej? Może to wina chorwackich kamieni i fal, i lasu? Tkwimy i ja czuję, że przestałem myśleć. Łzy płyną nadal a ona jest taka piękna. Mam głupią minę i boję się abym wytrwał w pożegnaniu. Drugiego bym nie wytrzymał. Dlatego kwiatki należy trzymać w wazoniku bez wody, bo po co przedłużać agonię. Tiago ma na to swój sposób. Szybki i skuteczny. Kocha kwiaty. Heliotropy i róże leżą w jego naturze. Mawia Rico zawsze, wchodząc do jego domu. Wszystko tam dymi zapachami, które zniewalają kobiety a powalają mężczyzn. Radzę więc, mieć w kieszonce cygarko, tak na wszelki wypadek. Nie obawiałem się Mariji, mojej indiańskiej oblubienicy. Znałem jej myśli na wskroś. Przynajmniej od razu wiedziała, co się wydarzyło. Czuła to samo, co ja. A mnie zgniotły by jej wyrzuty, gdyby dotarły do mojej głowy. Marija była moja. Czy tego chciała, czy nie. Tysiące kilometrów stąd. Dlaczego do tej pory nie miałem jej uczuć? Nawet mi się nie śni. To nienormalne. Czyżby to miłość do siedzącej tu przy stoliku rasy kaukaskiej zmieniła me serce? Itqu2wirVCU lwUSk0pMxHc Jad oddawany oczom przeciwnika pokazuje się na gałęziach drzew substancją śliską a po wyschnięciu matową. Jest zadośćuczynieniem pustki mrużącej oczy przed świtem, tchnieniem walki, namysłem bez oddechu . Upokorzeniem obaw wroga. Wystawia na próbę ciebie jak i przeciwnika, i stanowi o zagrożeniu nawet wtedy, gdy wysechł. Niekończące się pacierze przymuszają do wiary w działanie złego w jadach, i gdy tylko padnie słowo wąż lub trucizna, wydobywamy z siebie zdławioną obawę. Lęk miotający się niemo w uścisku gardła sparaliżowanego kleszczami zatrucia jadowitym oddechem, słowem a nawet zaklęciem. Ale to przecież tylko obawy, że ta broń obosieczna dotyka walczących jak i ich przeciwników. I z takim samym spokojem obarcza sumienia podłością jak i przebiegłością, i sprytem. Bezwzględność jest wtedy tępiona przez walczących szlachetnych. A zabici podstępnie sinością swych warg wołają skargi. Nie słyszy ich nikt, i nikt nie obroni od jadu. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS017
: Data Publikacji.: 07-03-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025