Rombacha
- Kraj:Polen
- : Język.:polski
- : Utworzony.: 02-04-16
- : Ostatnie Logowanie.: 07-01-22
Jestem se Rombacha, śmieję się hahaha!
: Opis.: PO 60 LATACH Widziałem ją płaczącą, jak zsunęła się ze skarpy czerwonej skały. Jej indiańska krew nie uchroniła jej przed upadkiem. Gdybym nie był tysiące kilometrów stąd, pomógłbym jej opatrzyć obity bok. Mam jej myśli mimo tej odległości. Tyle bólu, tyle bezsilności i słabości. Nie słucha mnie aby siedzieć w domu. Łazi po górach. Na starych ludzi nie ma sposobu. Już takie z nich uparciuchy. Czy wie, że mam inne kobiety? Pewnie tak, mimo odległości. Czy wie, że tylko ona się liczy? Taaa... jest za stara na oszustwo. Gdzie była ostatnie 60 lat? Jarimeni iarenumuyu! Usłyszałem w głowie jej myśli. Kurde! Ukochana, stara Indianka przysłała mi smsa do mózgu! Nie mogłem posiąść się z dzikiej radości. Jak to? Na taką odległość? Tysiące kilometrów? To przecież nie w jej języku! Ale działa! Śmiałem się na głos jak debil , a stewardessa podeszła do mnie zawodowo zatroskana moim dziwnym zachowaniem. Z samolotu widziałem wschód słońca i idący spać księżyc. Wyskoczyłem na płytę lotniska rześki i wyspany. Nabrałem powietrza i lekkim krokiem pomaszerowałem do otwartych drzwi terminalu. Za barierką zobaczyłem ją i El Micha, który ją podtrzymywał pod ramię. Marija skurczyła się jeszcze bardziej i wychudła, jakby miała już z dziewięćdziesiąt lat. El Micho podpierał ją by trzymała się w miarę prosto. Uścisnąłem go, a ją wziąłem na ręce. Uwiesiła się na mojej szyi i przytuliła mocno. - Marija! - Powtórzyłem raz jeszcze. - To na prawdę już ty. - Tak, kochany Hombre. Tak. Tak. Pojechaliśmy do domu. EL Micho pożegnał nas przy wejściu. Zapowiedział, że jutro wstąpi. Chciałem być z nią sam. Moja podróż do Europy przeciągnęła się, a ona czekała z dnia na dzień na mój powrót. Wreszcie jej stare oczy widzą mnie swoim indiańskim wzrokiem, a jej nozdrza chłoną chciwie mój zapach. Inny i obcy, przefiltrowany hotelowym powietrzem i suchością samolotów. Wilgocią europejskich lasów i miast. Krakowską kiełbasą i żurem. Jej twarz jaśniała szczęściem. - Wreszcie jesteś, Hombre. Wreszcie w domu. - Tylko dwie łzy pojawiły się na jej dumnej indiańskiej twarzy. Wiedziałem już wszystko. Kochała mnie niezależnie od przeznaczenia, i od tego co będzie i co było. Ta starowinka była cała miłością jedyną dla mnie, a ja dostrzegłem to dopiero dzisiaj. Po sześćdziesięciu latach! Idiotyczne? Dlaczego to tak działa? Poszła do drugiego pokoju i chwilę jej nie było. - Hombre! - Zawołała mnie. - Chodź tutaj!. Podszedłem do niej. Klęczała przy otwartej szufladzie, której nie miała siły wyjąć do końca z rozeschłej szafy. - Popatrz tutaj. - Rzekła uroczyście. W szufladzie w jedwabnych chusteczkach pełno było pozawijanych kamieni. - To już ostatni. - Powiedziała wyjmując jeden z nich i podając mi do rąk. Nie umiałem określić, co to za uczucie, które kazało mi nagle uciec z tego pokoju, opanowało moje serce. Biegałem po całym domu w różnych kierunkach, aż w końcu uspokoiłem bicie serca i wróciłem do niej. Tych myśli nie czytałem u niej wcale. Dałem się zaskoczyć, czego nie umiałem sobie wytłumaczyć. Przecież tak, już dawno, nie było między nami. Powinienem był wiedzieć, po co poszła. I co jest w szufladzie. - Jak to? - Uklęknąłem przed nią a ona podała mi kamień. Odwinąłem chustkę i wziąłem kamień do ręki. Pasował! - Dlaczego tak robisz? - Zadałem pytanie, na które na prawdę nie znałem odpowiedzi. Wzięła kamień z moich dłoni i schowała drżąc do szuflady. Miałem w głowie pustkę. Wcale mi się to nie podobało. - Marija, co się dzieje? - Nie wiem, Hombre. Mam pustkę w głowie. - Powiedziała wystraszona, skurczona staruszka. Przytuliła się do mnie mocno. Siwe warkocze ściśle związane kolorową wełną osłoniłem chustą i zaniosłem ją całą, i skurczoną pod koc. Marija popatrzyła na mnie i cicho powiedziała. - Nie pytaj, bo całe sześćdziesiąt lat byłam ciągle przy tobie, Hombre. Tylko, że ty się nie zmieniłeś, a ja tak. – Podniosła się do mnie. - Kiedyś zrozumiesz. Kamienie mamy wszystkie. Mogę być spokojna. - Drżała na całym ciele. - Hombre, kocham cię, mój mężu. - Uśmiechała się słabo i przyjaźnie. Jej oczy były pełne szczęścia. Koc trzymała pod brodą zaciśniętymi, wiotkimi dłońmi. Dobrze, że jesteś przy mnie. KbL8whL60Xg tJlw9RNQSBI W białej pościeli jej mała, skurczona, ciemnoskóra postać staruszki odcinała się kontrastem do całości pokoju. Patrzyła na mnie indiańskimi pięknymi oczami. W pokoju zaroiło się od succubów, którzy napływali ze wszystkich stron i oblegli całkiem łóżko. Stali przy mnie tak gęsto, że bałem się poruszyć. Mimo to nie obawiałem się ich. Nie przyszli tu po śmierć, bo jej nie znali. Ani po miłość, bo rozmazała się w ich świecie. Inna i gęsta. Nieludzka a może nadludzka. Ale w mojej głowie panowała pustka. Są pustki pełne przestrzeni, ale moja pustka była całkiem pusta i nie było tu żadnej przestrzeni, ani nic innego. Nawet moje myśli urywały tu swój bieg. Zatracałem się w niebycie, i widziałem, jak cały ja rozmywam się w pokoju, przenikam przez wszystko wokół. Znikł pokój, Indianka, succuby, a ja zobaczyłem gdzieś u dołu malutką postać El Micha. Podskakiwał niezdarnie starając uczepić się mojego dużego palucha u nogi. Moje stopy były spuchnięte czy nadmuchane a on wpił się w kciuk rękami z całej siły ciągnąc na dół. Zobaczyłem, że mam dziesięć palców u dwóch nóg i ścięgna,, co rosną mi w nich półprzejrzyste i cienkie. Włókniste, jakby uplecione z błękitnego drutu. El Micho ciągnął z całych sił. Ale moje baloniaste kończyny nie robiły sobie z tego nic a nic. Muszę do Mariji. Pomyślałem. Wtedy zacząłem osuwać się i tężeć . Stanąłem mocno na Ziemi. Pokój urósł wkoło mnie. Przydrożne trawy wydały ostry syk. Szuflada była pusta. El Micho siedział przy stole z wielkim cygarem i podawał mi drugie. Popołudniowe Słońce dawało ostre oświetlenie całego pokoju. Poczułem się wypoczęty a moje mocne nogi trzymały się Ziemi tak, jakbym niewidzialnymi pazurami przenikającymi przez buty, zaczepiał się o jej powierzchnię kuli. - Idź do niej! - Powiedział mi w myślach El Micho. On też trzymał się mocno Ziemi. Pociągnąłem z cygara , tak jakby nic innego nie istniało na świecie. W łóżku klęczała stara Indianka. - Marija. - Powiedziałem powoli a wszystkie myśli wróciły na swoje miejsce. - Hombre, Hombre? - Zapytała patrząc na szufladę. - Tak. - Potwierdziłem oczami. Jej zapadła klatka piersiowa zaczęła falować, a ręce spuchły bez bólu jak balerony. Patrzyła na to zdziwiona, gdy krótkie oddechy szybko wyskakiwały z jej płuc. Charczenie i kaszel rwał jej oskrzela i płuca na strzępy. Zwinęła się w pół ale nie czułem jej bólu, a może go nie miała. Skóra pokryła się białym nalotem i zaczęła złuszczać się i odpadać kawałami, coraz prędzej i prędzej. Włosy nabrały czerwonej barwy i skruszyły się prawie całkiem, a pięty odrzuciły narośla starości i stały się różowiutkie i świeże. Wymiotowała żółcią i szlamem. Zęby wypluła do miski a z języka zeszła jej skóra. Wszystko było jasne. Stawała się młodą Indianką , jak ja i El Micho. I robiła to pierwszy raz w swym życiu? Nieudolnie i skutecznie. Leżała na boku dysząc ciężko. Pachniała seksem i świeżością. Koc i cała pozostała pościel były do wyrzucenia. Nie było jednak w tym widowisku nic odrażającego. To było życie mocne i młode, budzące się do radości świata. Staliśmy zachwyceni patrząc na młodą Indiankę, piękną w swej świeżości i wyzwoloną od starczych trosk. Leżała tak i oddychała cicho. Poczułem jak jej uczucia napływają na nas, i razem z El Micho postąpiliśmy dwa kroki w jej stronę. - Przenieście mnie do wanny. - Powiedziała cicho. Wytarliśmy ją trochę i ostrożnie zanieśliśmy do wody. Leżała tak oparłszy głowę o moje kolana. A stopy o El Micho. Myłem i płukałem jej włosy. El Micho patrzył na nią w milczeniu. eifjIvWsN64 QCSkYt2-KsI > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS016
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: MECHANIKA ODDAWANIA MOCZU POETY Kiedy poeta oddaje mocz napełnia się pęcherz jego pragnień a jego rybio wyłupiaste oczy poety pokrywają się przed czasem bielmem. Zapada się w nicość marząc przez chwilkę będącą drzwiami zapomnienia. Zakłamanie naginających kręgosłupy źdźbeł trawy uświadamia mu trwogę ziejącą z łąki, gdy upadają nań złote krople. Nieznanymi i niewypowiedzianymi skargami ci co pod źdźbłami pierzchają w popłochu porzucając dary, które miały przebłagać poetę, by na tej łące nie oddawał. Czerwone słońce zgasło a w powietrzu czuło się jeszcze zapach spalenizny. Niedomknięte usta ducha wypuściły. Duch Uf był jednym jestestwem oddanym łące, i mógł być duchem Ulgi Końca. Uf przypadł do gustu powietrzu na łące a flirtujące z nim wiatry poprowadziły go aż pod wierzchołki drzew na końcu polany, gdzie przycupnęli pełni ulgi i zrozumienia. Nie oddawajcie swych serc poecie, bo duch wilgotnych łez nie przytuli was, gdy trzeba będzie. Nie oddawajcie swych serc poecie znając mechanikę oddawania moczu poety. On to rzewnym spojrzeniem po was przeciągnie i dźwięknie romantyzmu struną. Jego żarna nie dają mąki lecz pył, a jego głos wyciem wzdłuż promieni księżyca. Jego nos blady i wyczulony na krzywdy, jady w twym jestestwie wyczuje, maski zdzierać będzie jedną po drugiej jego koścista dłoń. Jego wzrok parzy, a jego prawdy milczą wymownie jak wyrzuty sumienia. Ci co siedzą mu na ramieniu i przyglądają się złowieszczo, liczą ziarna czasu i przemijanie wraz z nimi. Ci co czeszą mu włosy i nakładają pomady na skronie, doskonalą szelesty niezbędne poecie w rozumieniu liści. Ci co wystają z jego głowy u dołu, są przekonani o prawdzie i wysuwają język poety po pokarm. Ci co wystają z jego głowy u góry, śpiewem zagłuszają mu myśli, kłócąc się z ptakami. Ci co nie wystają, brną po kolana w materii mętnej, gdzie nadzieja miesza się z absyntem, a imiona odzyskują swe prawdziwe brzmienie. Ci co łaskoczą go pod kolanami są przyjaźni i tęsknią do snów kolorowych. Para gadających cycków, małpie rzygi, zasraniec i śmieć. To on, kochałam się w nim, więc się pospieszcie, bo przemoknę. Może dziś się szczęście do mnie uśmiechnie. Mam złoty zegarek. Oto człowiek, na którego czekacie. eV4kRzKWcP8 kgsRVK71z4Y > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS015
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: Dj.jj.dzzizzaa BIJĄ KURCZAKI W CHIŃSKIM BARZE Marija wiedziała, że podróż do Europy, odkładane przeze mnie kilkakrotnie, w końcu musiała się stać. Stała się. Golenie w samolocie to jakieś podwójne wibracje, gdy czuje się silniki i jednocześnie aparat do golenia. Przebrany i zewnętrznie świeży, a w środku zmięty i odrętwiały stanąłem wreszcie nogami na Europie, jak staje się na boisku z narysowanymi kredą granicami pól do gry. Płaska Europa i ugrzeczniona - wyhodowane ulice i pieski na nich...to wszystko sprawiało, że poczułem się barbarzyńcą. A może pchłą we włosach barbarzyńcy...? Marija , moja stara Indianka, była teraz daleko i tak bardzo „nie wiedzieć gdzie”, że moja obecna samotność zwielokrotniła swe oblicza i doskwierała mi jeszcze bardziej. Kilka dni spotykałem się z różnymi dziwolągami mającymi do zaoferowania wszelakie interesy. Z Krakowa mam samolot do Dubrownika a stamtąd dalej, gdy wreszcie Pudding poda kontakt do przeładunku. Tymczasem błąkam się po mieście. Odwiedzam stare kąty, przebudowane na nowo, nie do poznania. Nudzę się i spełniam minuty. Dziś dźwięk dzwonka, gdy biją kurczaki w chińskim barze, nie mąci mojego bytowania w foteliku przy kawie. Rozsypany cukier skrzy się jasnym blaskiem jak śnieg za oknem. Śliskie drogi przerażają kierowców. Wazoniki rzucają cień na serwetki a mucha popełnia samobójstwo w akwarium. Buty piją. Kurz miesza wszechświaty a wyższe jaźnie z pobłażliwością uśmiechają się nie ingerując w nasz czas. Nudzę się. Rozsypane koraliki mego losu leżą bezbronne nabierając sensu. A ty? Marija? Może chciałaś czegoś mocniej i pragnęłaś bardziej? Może przylepiło się do ciebie to nieznośne czekanie, które miało już jutro być spełnieniem, ale nie chciałaś uwierzyć, że to już? Przegapiłaś ten czas? Nieczułych ust posmak pomidorówki, drętwych mrówek biegających w wardze kącików ust bez uśmiechu, z podkręconą, zaschniętą drobinką śliny, tą ostatnią już tego lata, gdy piach tak nagle sypnął ci w oczy, a zapach ukochanego uleciał zapomniany. Muzyki tylko tęskne słyszysz i jesiennego liścia wyczekujesz. Czy list od kochanka nadejdzie, jednak? Zapomniał Hombre twego imienia, choć nie zapomniał nocy, gdy śnił z otwartymi oczami dzięki tobie, Marija. Wygładź suknię. Spokojne dłonie połóż na kolanach. Popatrz w dół. Suną chmury, pod nimi siność nieśmiała pyta, czy nie przeszkadza, uśmiecha się do ciebie niczym twój los. A ty? Jakie twoje imię? Marija? Aeroplan wylądował planowo. Z Dubrownika pojechaliśmy na Istrię małym niepozornym autem, składając garnitury do studenckich plecaków i w samych krótkich spodenkach i byle jakich koszulkach z plamami wina na brzuchu. Łódź była o zmroku, jak należało się spodziewać. Towar przekazałem Kolekcjonerowi, a on mi potwierdził przelew na konto. Rozstaliśmy się w milczeniu. Już czwarty raz w tym roku. Kolekcjoner był największym pojedynczym moim odbiorcą. W zeszłym roku przesłałem mu mur toltecki długości ponad 120 m i gruby na ponad metr. Olbrzymia ta budowla została przeze mnie skatalogowana, a z jej rozbiórki był nakręcony nonstop film. Kamień po kamieniu. Wszystko to przewieziono zabezpieczone w glicerynie do posiadłości Kolekcjonera i zbudowano na nowo. A to by się von Daeniken zdziwił! Marija pozostała daleko. Była teraz stara i zgięta życiem. Ile czasu nam pozostało? Czy ja tu w Europie i wśród swoich ludzi odnajdę siebie? Kto mi zapewni, że to znowu ja? Nie mam twoich myśli w mojej głowie. Marija. Tęsknię ogromnie. I9ULhODk8jA gAXxaxf5tB8 > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS014
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: Dz.jj.dzziaa ZWYCIĘSTWO W roku 2054 ta piarga kończyła się brązowymi krzaczkami. Podciągnąłem portki i zakręciłem nitkę za guzik szelek. Muzyk wypił całą szklankę na raz a ja wciąż słyszałem ta muzykę jak echo, mimo że schował instrument do kuferka i pomaszerował do auta. - Nasze święto życia? Po co go tu sprowadziłeś? – Spytała stara Indianka podchodząc całkiem blisko. - Nie umrę jeszcze teraz, Hombre. - Widziałem raz jak gra. - Mówiłem szeptem. - Potem widziałem jego starcie z mistrzem. - Zwróciłem się do Mariji. - Dobre sobie. - Żachnęła się. - Oni wszystko wiedzą najlepiej, Hombre! Kiedy deszcz zacznie padać, inaczej będą śpiewać. - Powiedziała i zaczęła się rozglądać na boki. Jej stara, poorana i zmięta twarz Indianki pilnie śledziła coś na horyzoncie. - Już rozmąciło się niebo. I bieda wyszła przed dom. Za duże buty tupią. Wtedy pójdziemy na pole zrobić pomiary. - Wygłosiła a ja powiedziałem grobowym głosem. - Wbijemy kołki w ziemię, aby demony nie miały przystępu do wymierzonych metrów. A ona na to. - Każdy musi uporać się ze swoimi demonami zanim pójdzie do zwycięstwa. Wypiłem duszkiem całą szklankę. Za słońcem podążają źdźbła trawy. Nie możesz nauczyć się Słońca. Ale zapomnieć o nim, to już ciągle noc. Popatrzyła mi w oczy i odkuśtykała kilka kroków po trawie. Krzyknęła stamtąd do mnie. - Każdy rodzi się ze swoim oryginalnym węchem. Nie pozwól go stłumić ani zapomnieć! - Przeszła kilka kroków i wierciła piętą dołki w trawie. Oryginalny węch pozwoli ci przejść przez tarapaty i skryć się w kropli rosy, gdy tylko zechcesz, i na tak krótką chwilkę, jaka potrzebna do zebrania myśli. Stała tak dalej, i patrzyła na mnie spode łba, dziwnie nieufnie. Oddech miała równy, czułem, że chce jeszcze coś wytłumaczyć, ale nie widziałem jej myśli tym razem. Skryła je skrzętnie pod warstwą nachalności i starości. - Przepraszam , że cię publicznie upokorzyłam. Mimo, że to nie moja wina, ale twoja. Przyjmujesz przeprosiny? - Nie. - Oczami duszy poszukasz miejsca, gdzie wszystko staje się jednością. W idealnej harmonii zmilczysz. Hombre, ty jesteś tylko Przejściem. Zakręciło mi się wszystko nagle i pomyślałem, że ktoś ujął wielką korbę i kręci sprężyną świata napinając jej ślimak do oporu. Świdrujące słowa sączyły się w moje uczucia . Przyjmowały formę i gasły niezrozumiałe w końcu nawet naiwne, bo bez treści. - Widzisz jak przesuwają się światy. Eksplozje wyrywają ci z rąk podwójną szkocką, a gwiazdy migają karlejąc na niebiesko. Mimozy płoną dygocząc. A ty nie poddajesz się. - Kiwała się na boki jak mała dziewczynka. - Cienkie trąbki i grube puzony! – Zaśmiała się gorzko. - Marija, spójrz mi w oczy i powiedz, co widzisz. - Wycedziłem powoli. - Chcę, teraz. - Ucięła krótko. - Czy mężczyzna, którego kocham, jeszcze mnie pamięta?! - Zawołała po chwili wahania z mojej strony. - Nic nie przychodzi mi na myśl.- Powiedziałem cicho spuściwszy głowę. - To tylko brak wiary w zwycięstwo. - To tylko mgła w oczach wśród much. - Posmutniała patrząc na mnie uporczywie. Była stara i znużona powtarzaniem od nowa wiadomych prawd. Pomyślała, że Hombre wymagał pouczenia. Poczuła, że ma szorstkie dłonie starej i słabej. I poczuła resztki kory na kijku, który trzymała w ręce. Hombre musiał zdecydować się i należało mu pomóc. - To taki ciężar, nosisz go zbyt długo. Zrzuć go, minęło już zbyt dużo czasu. Dokonaj wyboru i wyjdź z cienia. – Mówiła spokojnie. - Przyszedłeś na ten świat. Inne już przeminęły, a ten jest twój. Już czas. – Odwróciła się do Hombre. - Od początku tak twierdziłam. - Przeszła kilka kroków niezdarnie i zwróciła się do mnie. - Jeśli zabijanie jest twoim talentem, to stanie się twoim przekleństwem?! - Rzekła starucha. Zbliżyła się do mnie i zaczęła okładać kijem po głowie. Złapałem ją wpół i przycisnąłem do siebie. Jej marne ciałko było kruche i zwiotczałe. Stara Indianka zwinięta i skurczona jak wyschnięta papryka. Pocałowałem ją mocno i przytuliłem do serca. - Marija. - Szeptałem ciągle. - Marija. Staliśmy tak przytuleni jakiś czas. - Zapytaj o zabijanie. - Powiedziała wolno. Widziała wszystkie moje czyny. A co najgorsze, moje zamiary. Była tak stara, że czułem jej choroby i ból, i gorycz. Wiedziała to i czuła moją miłość dla niej. - Idź już, Hombre. Czekają na ciebie. Odwróciła się i wgramoliła nieudolnie na swojego muła. Nacisnęła kapelusz na czerwoną chustę, którą owinęła głowę. Pogoniła kijkiem muła i znikła za zakrętem drogi zostawiając mnie samego na pustkowiu. Stałem tak jakąś chwilę zanim wyrzekłem się zabijania. Zszedłem po zboczu, potykając się o kamienie i płacząc. weeSYq0AwC4 i2V4wYAuBro > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS013
: Data Publikacji.: 07-03-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025