Rombacha
- Kraj:Polen
- : Język.:polski
- : Utworzony.: 02-04-16
- : Ostatnie Logowanie.: 07-01-22
Jestem se Rombacha, śmieję się hahaha!
: Opis.: ZLECENIODAWCA Z SINGAPURU Siedzimy na werandzie u El Micha. Właściwie to jest dach hotelu przesłonięty lnianymi kremowymi baldachimami na drążkowej konstrukcji. Wielkie uszate fotele chronią nasze głowy. Tiago pozbierał informacje od Mariola da Esvas. Mariolo miał zleceniodawcę w Singapurze. Przekazał Tiago dane. Mariolo nic nie chce. Sprzedał Tiago wieści za cenę przysługi, jaką Tiago obiecał mu zrobić i tym razem musiał dotrzymać słowa. Cały dzień szukał wnuka Mariola. Ukrył go z jedyną córką Mariola u nas w mieście. Mariolo zażądał głów swoich zdradzieckich companieros. Ale znikli z pola widzenia. Tej obietnicy nie dotrzymał Tiago, ale pewnie sama się dotrzyma, bo są na liście glicerynowej. Da Esvas powiedział pod kroplówką z błogością, że kupcem diamentów ma być ktoś w koncernie Crocka Nim. I to jest najważniejsza wiadomość, Bo tak na prawdę nici mogły być rozstawiane właśnie stamtąd. Nazwisko nie trudno było wyłuskać. Nasi hakerzy bez trudu ustalili wszelkie połączenia międzynarodowe idące jakimikolwiek dróżkami na Singapur. Wieczorem wiedzieliśmy kto to i co jada, i w jakim banku ma długi. Rico chciał od razu ostrzelać mu dom z helikoptera, czyli zniszczyć i wypalić. Ale może lepiej było doprowadzić do końca transakcję, gdyby Esmoza nie „umiał”. Tiago dziwnie się zmienił. Wyraźnie nie chciał aby Mariolo zdechł. Tak jakby ocalenie tej kupy śmierdziela, miało wprowadzić Tiago do rajskich ogrodów czystości i anielskiej muzyki. Ale na to było już za późno. Tiago to Tiago. Jego natura jest jego sprawiedliwością. I tak pójdzie do nieba, nawet, gdy przestanie całować w końcu gipsową stópkę Jezuska. Ale Tiago nie wiedział o tym. No i poza tym był poganinem. Pan poganin ubierał się w czystą koszulę i kapelusz z wieśniackim bukietem i szedł boso wśród pól, słuchać Bogi, co oswajały go powietrzem i ziemią, i wodą. Szeptał w swoim zaklętym języku imiona przodków jakich nauczyli go ojcowie i jakich on uczyć będzie swoje dzieci. Wszystkie po kolei przywołuje i szanuje kolejno sycąc ich myślą , jadłem, napojem, respektem a na koniec prośbą. Zawsze tylko jedną prośbą. Gdy wraca, jest pełen życia i śpi kilka dni pijąc tylko jakieś świństwo dla podtrzymania ducha. Do mnie przyszedł raz niespodzianie i powiedział: Twój duch zamglony nie jest w stanie odgarnąć chmur. Emulsja ich dotyka go swym ziarnem. Pali i nakazuje widzieć podmuch uczuć . Tylko. A nie obraz. A nie sól. Tiago całuje stópkę, ale wie że podziemny świat czeka na niego. l-4fIzjn6LE ybXSbiyR96I Siedzimy na werandzie u El Micha. Ech, jest przyjemnie. Marija w szkole. Rico opowiada, co zdziałał w porcie tego dnia, gdy rozładowali glicerynę. Oczywiście zanim doleciał helikopterem, ciężarówki znikły z towarem, co doprowadziło go do wściekłości. Ustalił, że inny-ja pojawiłem się z papierami o po okazaniu odpowiednich pieczątek i klucza kontenery zostały załadowane na ciężarówki. Ciężarówki muszą gdzieś być w pobliżu, bo konwój tylu aut na drodze byłby widoczny z helikoptera. Musi być jeszcze gdzieś w mieście lub był tam przynajmniej za dnia. Schowany, zaparkowany nawet na terenia portu. Fałszywy Esmoza znikł . Odkryto też, że dokumentacja jest podrobiona. Policja oficjalnie szuka tej gliceryny. Rico nie dotarł do Esmozy, chociaż wiedział, że bracia spotykają się w księgarni. Ustawił swoich agentów w porcie i ustalili oni, że kontenery zostały podmienione. Ustalili też, że na statku było w sumie 24 kontenery z gliceryną a nie tylko dwanaście, jakie zamówiłem. Kto jest właścicielem drugiego tuzina? Dlaczego drugi tuzin zamówił ktoś bez inhibitora, który jest niezbędny do stabilizacji gliceryny? Opowiedziałem moje ustalenia i umowę z braćmi Esmoza. Pochwaliłem szczeniarę za dobry pomysł. El Micho pachniał dumą z córki. Nie był wtajemniczony w nasze działania muzealne za bardzo ale wiedział co robimy, a ta sprawa z da Esvas zbliżyła go do naszych problemów bardziej, no i jeszcze poprzez Mariję zaczął nagle należeć do rodziny. Nie powiem im przecież, że czyta moje myśli, a ja jego. Siedzimy na werandzie u El Micha i sączymy rum. Mocny procentowy samogon , rum tutejszej marki extra dla nas beczkowany i destylowany. Czysty jak złoto, ognisty jak złoto. Wlewa się w nas kanałami, którymi wchodzą zmarli do ciał naszych a tchnienia uciekają tymi otworami w pełnię przestrzeni. Rum i upał robią swoje. Rum oziębia grzejąc. Upał przestaje działać. Umarli uciekają z twojego ciała. Podejrzewam, że w ciele Tiago pozostał Mariolo, ale to chyba tylko dlatego, że jeszcze żyje. Rozmawialiśmy do wieczora jedząc ostro pikantne kurczaki i długie śmieszne kluski zwane tutaj uszami Inków. Marija czekała u mamy i miała już gotowy dla mnie opatrunek na zmianę ale nie chciała wchodzić, gdy mężczyźni rozmawiają. Jej mama, żona El Micha, była pulchną Indianką o wystających jednak kościach policzkowych i płaskim pięknym czole. Jej długie krucze włosy sięgały aż do Ziemi. Znałem jej nagość z myśli El Micha i choć nie uświadamiałem sobie tego, odczuwałem na jej widok to samo, co on. Było to przyjemne bulgotanie krwi w żyłach. Uczucie obce europejskiemu wychłodzonemu jestestwu. El Micho umiał żyć. Po swoich prawie trzystu latach wiedział, co dobre. Siedział w kącie, w fotelu najbardziej nagrzanym a jednak nie był ani trochę zmęczony a jego spokojne oczy patrzyły milcząco na nas. Słyszałem jego muzykę, radosną i szczerą, jaką śpiewała jego dusza. I mnie ogarniały jego myśli. Byłem jednak już dość pijany i miałem świadomość dziury w brzuchu, która wolno ziarninowała zarastając strupem. Od jutra mam nosić ściągacz aby sklamrowany mięsień mógł nabrać właściwego ściągu. Marija zmieniła mi opatrunek, gdy tylko mnie znieśli na dół do pokoju. To był prawdziwy jej pokój. Pokój Indianki w jakim nigdy nie byłem. Mieszkam tu tak długo a nie widziałem nigdy takiego pokoju. Z pozoru hiszpańskie czarne meble arabeski rzeźbień, krzyż i lustro jak należy, nawet klęcznik z modlitewnikiem. Białe koronkowe Izabelki i ciężki świecznik gromniczny. Z drugiej jednak strony kolorowe wełny . Pełno kolorowych bluzek i jeansów , plastikowej i prawdziwej złotej biżuterii. Magnetowidy i magnetofoniki, zwały płytek CD i DVD, laptopy i stare kompy. Szczotki, grzebienie i gumki do włosów. Jakieś plecaki i różowe rękawice bokserskie. Dwie lalki barbie Sasza z wyrwanymi nogami. Powywracane książki i jakieś szpargały. Czekała cały wieczór aby opatrzyć mi ranę. Teraz tuliła się bez słowa. A ja milczałem razem z nią. Jej mama przyniosła nam mleko i suszone placki. Cicho zamknęła drzwi. El Micho nie powiedział mi o niej ani słowa. Nigdy wcześniej mi jej nie przedstawił. Gdzie są jego dzieci sprzed prawie trzystu lat? Czy Marija wiedziała wcześniej o swoim ojcu to co ja? Kim będzie El Micho, gdy Marija będzie staruszką o kijku? Spaliśmy tak, jak zasnęliśmy. W ubraniach i w słuchawkach na uszach. Marija pokazała mi zdjęcia swoich koleżanek, i chłopaków byłych i niedoszłych. Nie zrobiły na mnie wrażenia bo i tak wszystko o nich wiedziałem, jak tylko pokazywała fotkę. - Eee, nie ma z tobą, żadnej przyjemności w oglądaniu zdjęć! - Krzyknęła w końcu. - Ty przecież ich znasz. - Westchnęła. - Ale kanał! – zamknąłem zbiorek chłopaków i rzuciłem w kąt. Zaczęła mnie całować. Ale chyba nie miałem ochoty, bo zaraz przestała. - Tylko mnie teraz nie karm. - Pomyślałem extra dla niej. Siadła na łóżku i załamała ręce. - A już myślałam, że cię mam. Roześmiałem się i rana puściła. Musiała robić opatrunek jeszcze raz. 9jNa10muPRo C6mfuCYcXYI > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS012
: Data Publikacji.: 08-05-25
: Opis.: GLICERYNA Obudziła mnie delikatnie. Spałem jakieś dwie godziny. Oparcie fotela samochodu odcisnęło mi się na twarzy i byłem cały zdrętwiały. Nagle poczułem ból w brzuchu i przypomniałem sobie wszystko. Na spodniach miałem pełno zaschniętej krwi. Omotany byłem bandażem we wszystkich możliwych kierunkach i na to wszystko ktoś nacisnął marynarkę. - Telefon dzwonił. - Powiedziała. Sięgnąłem po aparat. Zobaczyłem numer Rica. Marija patrzyła na mnie. Była trochę znużona jazdą. Przed nami szumiał ocean. - Rico? To ja, dzwoniłeś, a ja już nad oceanem... - Przerwał mi bez ceregieli i wypalił. - Da Esvas chciał twojej gliceryny. Wysłał kogoś po to zamiast ciebie. Pewnie kontakt jest już w porcie. Uważaj. Jesteś prawie trupem. Mariolo nie żyje, właśni compadres go skasowali. Chcą sami przejąć kontakt. - Wyrzucił z siebie. - Zaraz, zaraz, stop!- Krzyknąłem. - Po co komu gliceryna? Rico, przecież to tylko gliceryna. - Wpadł im pomysł do głowy a właściwie facet do gliceryny. Do jednego kontenera wpadł kurier z zaszytymi diamentami na kilkadziesiąt milionów dolarów. - Przecież to wykryją. - Nie wykryją , bo gliceryna już była prześwietlona i zaplombowana. Kto to będzie jeszcze raz prześwietlał, jak się tego nawet otworzyć nie da. No tak, teraz zrozumiałem. Nie da się nic dodać do kontenera, bo, aby go otworzyć, zawsze trzeba go ogrzać by gliceryna zrobiła się płynna. Nikt tego nie otworzy, ani tym bardziej, nic tam nie utopi. Więc zero badań. Już się odbyły i teraz jedzie pod plombami, a ja mam klucz. Ja jeden mam świstek do odbioru. - Co robi Tiago? - Zapytałem. - Robi baleron. - Powiedziała słuchawka. - Marija, zadzwoń do portu, do kapitana Esmozy. Dowiedz się gdzie towar. Tylko bez zbędnych dyskusji. - Dzwoni. Gada. Gada. Nawet się nie wysikam w tym stanie. Nie mówiąc o wyjściu i rozprostowaniu kości. Jak zmienić ubranie? Paranoja bez portek. Jestem głodny. To dobrze. Kiszki nie przebite i pracują. Gada dalej. Ile można. - No i co z tym statkiem? - Nie słyszy, chodzi tam i z powrotem jakieś dwadzieścia kroków od auta. Biegnie. - No i co? - Towar zabrany. Ciężarówki czekały od rana. Byłeś tam i osobiście potwierdziłeś papiery. - Esmoza mnie widział? - Tak, piliście kawę razem. - Co teraz? - Nie wiem, może balerony? - Rozmawiałaś z Esmozą? - Też z nim. Połączyli mnie. - Tu jest jego osobisty numer. Dzwoń. – Rzuciłem przez śliny. - Dobrze załatwiłam? - Dzwoń. - Ale powiedz. - Dzwoń wreszcie. - Hallo, Esmoza. - Rozległo się w słuchawce. - Hallo Raul ! Jak leci? Jak żona ? A jak się ma Kiti ? Zawołałem do słuchawki. - Dziękuję, wszystko O.K., Kiti opowiadała mi dużo o tobie. Kiedy tu wpadniesz? - Zaraz bo już jestem przed biurem. - No to czekam. Rozłączył się. Marija patrzyła na mnie przerażona. Oboje jednocześnie powiedzieliśmy. Kiti to kotka! Nie opowiada ani nie przesyła pozdrowień! A Esmoza nie ma żony i ma na imię Theodor. Kto był teraz Esmozą? Należało to wyjaśnić. Ale życie nie jest przecież takie, na jakie wygląda. Dlatego najpierw pojechaliśmy do księgarni, którą prowadził i gdzie mieszkał brat Esmozy. I5xG2iuSpjc uO0avxhQg_E Nie zaparkowała przed wejściem ale na tyłach. Wygramoliłem się z auta i przez korytarze oficyny przeszliśmy do księgarni a raczej najpierw do dużego pokoju gdzie pomieszkiwał Esmoza brat Esmozy. Drzwi były otwarte a Esmoza siedział przy małym okrągłym stoliczku i popijał coś ze złoconej filiżanki. Niczym nie przypominał mola książkowego. Był rumiany i wysportowany o płynnych ruchach i trzeźwym spojrzeniu na świat i ludzi. - Brata widziałeś po powrocie? - Nie, jeszcze nie podjechał. - Coś się stało? - Zapytał i zaniepokoił się bardziej niż powinien. Marija i ja pomyśleliśmy to samo. Ale nie było jak sprawdzić Esmozy teraz. A jednak nie wytrzymała i zapytała. - Ma pan komiksy Del Popolita rocznik 2000 ? - Nie wiem. - Odparł Esmoza. A nasze sprawdzanie spaliło na panewce. - Ja tylko prowadzę księgarnię ale nie czytam. - Uśmiechnął się do Mariji, a ona nagle zamieniła się w grzeczna małą uczennicę, nawet zaczęła przestępować z nogi na nogę i kołysać się na boki jak mała dziewczynka. - Gdzie tu jest toaleta, bo chciałam przypudrować nosek? - Spytała śmiesznym głosikiem. Esmoza wskazał ręką. - Chciałbym się skontaktować z bratem, gdy przyjdzie. - Rzekłem. - Albo, gdzie może być, gdyby musiał się ukryć? No, proszę tak na mnie nie patrzeć. Gdyby musiał uciekać przed np. zabójcą? Czy wtedy dałby panu znać? Czy wie pan gdzie może być? Proszę nie odpowiadać, bo i ja mogę należeć do tych, co go szukają. Ale pan mnie zna. Jeśli skontaktuje się pan z bratem, proszę mu powiedzieć, o mnie . A to jak on oceni sytuację, będzie oczywiste. Gdyby z jakiegoś powodu nie chciał się spotkać ale tylko dać znać, że żyje, proszę o telefon na ten numer. Jeśli, nie żyje, proszę jak najszybciej dać mi znać. No i uciekać stąd. Tego nie muszę mówić, przecież, panu, senior. Esmozą wstrząsnął elektryczny dreszcz, gdy padły ostatnie słowa. Widział w jakim ja jestem stanie, co przygnębiło go jeszcze bardziej. - Jeśli nic pan nie wie, to tym bardziej niech pan wyjedzie na urlop, a przynajmniej zamknie sklep na jakiś czas. Gdy będzie chciał mi pan coś powiedzieć telefonicznie , proszę zacząć od słów „mówi Rufus..”. Będzie jasne, że to pan. – Dodałem powoli. Patrzył na mnie przez chwilę . Potem spokojnie powiedział. Chciałbym panu coś pokazać. Poszliśmy do sklepu . Tam za kontuarem. Wskazał palcem miejsce. Myślałem, że znajdę tam trupa jego brata lub inny baleron, ale zamiast tego podłoga była pokryta pismem dziecinnym jakby i dało się odczytać koślawe litery: ”przyjdzie olbrzym zrobić z wroga dwóch” Wczoraj jeszcze tego nie było. To jakiś żart dziecka, czy jak? Idiotyczne! Nikt tu praktycznie nie wchodzi, tylko pracownicy. Ale oni przyszli dopiero przed dziewiątą. A napis już był rano. Faktycznie głupie. Powiedziałem i zabierałem się do odejścia , gdy usłyszałem głos Mariji. Co to świecące litery? Popatrzyliśmy razem. Faktycznie litery błyszczały i były jakby mokre. No tak, to gliceryna! Ktoś napisał to gliceryną!! Marija podeszła jak zaczarowana. Ja znam ten wiersz. Szepnęła przejęta. Nie pamiętam skąd, ale znam. Pomyślałem, że ja też ale nie mogłem odczytać go z jej głowy. Na pewno nie był to dziecinny wymysł. Prędzej list od kapitana Esmozy do brata, księgarza Esmozy lub jeszcze coś innego. Dowlokłem się jakoś do auta. Marija wskoczyła za kierownicę i odjechaliśmy parę przecznic dalej. Tam przystanęliśmy pod platanem. Łykałem tabletki jedna po drugiej, a ona milcząc zrobiła mi poprawkę surowicy. Duży, koński zastrzyk. Wtedy przypomniała sobie ten wiersz i jednocześnie zabraliśmy się do pisania. Za naciśnięciem guzika, Przyjdzie olbrzym z suszonymi oczami I zrobi z wroga dwóch. Psi odchodzie, Szalony ślimaku bez śliny. Dziwki zgwałconych kotów Patrzą na twe oblubienie Gdy muzyki wyrywają twe serce I zrzucasz płaszcz Mięsień po mięśniu napinasz Ale walka nie twoja Trzeba mieć serce i wiarę, Ty nie masz nawet snu By być larwą Nim rycerzem się staniesz. Nic nie jest tu takie, jakim się wydaje. Popatrzeliśmy na siebie. Tego nie napisał kapitan. Takie bzdety pisali przed drugą rewolucją dla Tonantzin Coatlicue. Głód ssał mi trzewia. - Oznaka zdrowia. - Powiedziała Marija. - Gdzie jedziemy, Hombre? - Wracamy do księgarni oczywiście. - Rzekłem jakby to było jedyna sensowna opcja. i2McmBGE6PY jLUjSj-My_I Księgarnia miała już wywieszkę „zamknięte”, ale my udaliśmy się do mieszkania z tyłu. Nikogo tu nie zastaliśmy. Widocznie Esmoza szybko zrozumiał swoje położenie i znikł. Patrzeliśmy po ścianach i półkach szukając jakiejś wskazówki, może książki. Może któreś z wiszących fotografii są podpowiedzią ? Marija stała na środku węsząc jak typowa Indianka. Śmieszyło mnie to, że posługuje się na prawdę węchem. Było to silniejsze od niej. Wtedy mogła się skupić. Czułem i rozumiałem to. - Dlaczego regał z komiksami i gumami do żucia stoi na tyłach?- Zapytała na głos. -Czyż nie powinien przy kasie? - Faktycznie, to jest nie tak jak w innych sklepach.- Skonstatowałem zdziwiony. Poszliśmy tam i szybkim ruchem odsunąłem regalik, co przypłaciłem szarpnięciem bólu, ale opłacało się. Były tam małe, a raczej wąskie i wysokie drzwiczki, przysłonięte plakatem, teraz naderwanym. Oczywiście wsunęliśmy się do środka. Marija szła przodem. Za zakrętem korytarzyk drewniany przechodził w szeroki murowany podcień zakończony kwadratowym patio. Podążałem za nią niezdarnie ale widziałem i tak to, co ona i myślałem, co ona. Na środku ocienionego patio siedzieli obaj bracia. Marija pomyślała, że to oni zapięli glicerynę. Intuicja kobieca czy błyskawiczne wyciąganie wniosków? Powiedziała tylko. - To wy obaj. - A oni zaskoczeni zwrócili się w jej stronę. - Zleciliście da Esvas porwanie kontenerów i sami ukartowaliście to wszystko! - Patrzeli na nią w osłupieniu ale spokojnie. Sprawdzałem w tym czasie czy mają jakieś wsparcie na daszkach lub w oknach. Byli sami. Nie sądzę aby byli uzbrojeni. Ich przewiewne ubrania nie ukryły by broni. - Więc co, senores? Jakieś sensowne wyjaśnienia? - Powiedziałem kuśtykając w stronę stolika. Opadłem na fotel a oni stali tak nadal. Marija chodziła wokoło patio myszkując po zakamarkach. - Nic nie jest tu takie, jakim się wydaje. - Powtórzyła ostatnie zdanie wiersza. - No to jak , panowie bracia? - Hombre! Kim jest ta smarkula? - Zawołał kapitan. Popatrzyłem na niego zimno i odparłem. - Czy przypomina ci Tiago? - To co tak piszczysz? – Odważył się jeden z Esmozów. - Powiedz coś, bo pomyślimy, że faktycznie wystawiłeś mnie na śmierć. Może wam uwierzymy i darujemy. Dodałem. - Wszystko wyjaśnię. - Powiedział kapitan. - A ty możesz sobie gdzieś wsadzić swoje obietnice.- Dodał drugi Esmoza. - - Wiedzieliśmy, co jest w glicerynie. Myśleliśmy, że to ty zorganizowałeś. - Teraz wiemy, że nie. Ktoś był i odebrał kontenery. Miał dokumenty i klucz. Dziwne, bo to akurat nie byłeś ty. - Esmoza spojrzał na brata, który kontynuował. - Potem zniknąłem ze statku ale nie mogłem dostać się do biura, bo tam już był ktoś i czekał na ciebie. Więc powiadomiłem brata, że to twoja sprawka. Kontenery pojechały i mamy czas do jutra. - Potem rozpęta się piekło.- Podjął pierwszy Esmoza. - Tymczasem wasze zachowanie utwierdza nas w przekonaniu, że to nie wy. Inaczej nie byłoby was tutaj i teraz. - Dodał Esmoza. Przechyliłem się na fotelu. - Skąd wiemy, że to nie twoja sprawka kapitanie Esmoza? - No... - To tylko twoja opowieść. - Żachnąłem się. - Dowody?- Powiedział księgarz. - Bardzo proszę. Wyjdą na świat jutro rano.- Milczeliśmy, więc ciągnął dalej. - Gdybyśmy z bratem sami zaplanowali zabicie ciebie i załadowanie tych kontenerów, nie dalibyśmy na te ciężarówki kontenerów pełnych melasy. Jutro przy ogrzewaniu kontenera wyjdzie na jaw, że zabrali nie to co chcieli. Będą musieli wrócić tu z powrotem. I zadyma gotowa. Po co nam uciekanie i ukrywanie się? Jako zleceniodawcy mogliśmy przecież cieszyć się nadal swoim spokojem i obserwować wszystko z boku. - Hm, no mogliście pokłócić się z podwykonawcą, lub go wykiwać? - Rzekłem. - Gdzie są prawdziwe kontenery? - Które ? - Zapytał nagle kapitan. - Te z gliceryną ,czy ten jeden z utopionymi zwłokami pełnymi diamentów ? - To nie jest ważne. - Stwierdziła smarkula śmiesznym akcentem udając dorosłą. - Ważne, że tak długo będą zabijać za samą tylko informacje o tym, aż braknie ust do szeptania i uszu do słuchania tajemnic. - Szczeniara ma rację.- Powiedział Esmoza. - Jednak to kupa pieniędzy. - Z pewnością, ale ja potrzebuję gliceryny dla moich celów. Czy ją dostanę? - A czy chcesz ją dostać? - Chcę. - Odparłem. - Musimy znać zleceniodawcę. - Jeśli to nie wy. - Marija popatrzyła na nich. - Chodźmy stąd. - Co zrobimy z diamentami? - Zapytałem na odchodnym. - Podzielimy lub wypłacimy trzecią część tobie. - Połowę. - Rzekłem. - Smarkula też tyłek naraża. Roześmiali się rubasznie. - Chciałeś powiedzieć, dupę. - Skonstatowała. f2fsqgS4NQo AIoif4PJROw - Tak. - Przyznałem. Roześmiali się jeszcze raz. - Dobra, kapitanie Esmoza, zobaczymy co zrobicie. Tak czy tak, połowa sumy idzie do nas. Nie interesuje mnie, gdzie są zwłoki. Bracia smętnie potaknęli głowami. - A z kontenerami zrobimy tak. Wyślemy po jednym do każdego, kto się zakręci. Da Esvas nie żyje. Jego ludzie otrzymają więc jeden kontener. I tak dalej. - Popatrzyli po sobie. Plan był genialnie prosty. - I tak dalej. - Powiedzieli zgodnie. Wyszliśmy tym samym przesmykiem zasłaniając regał i plakat. Nie było już tu nic do roboty. Poszliśmy więc na zakupy wydając dużo pieniędzy, na rzeczy zbędne i kobiece. Ja zdychałem w tyle auta, a Marija wskakiwała na chwilę, która potrafiła ciągnąć się jak guma do żucia i do pół godziny. Przymierzała wtedy różne ciuchy i buty . I nie było temu końca. Należało jej się to. W końcu to był jej plan z tymi kontenerami. Aby każdemu wysłać po jednym. Wystarczyło teraz tylko poczekać, aż się sami wykończą. Zarobiwszy około trzydzieści pięć milionów i z dziurą w brzuchu swędzącą i śmierdzącą ropiejącym wrzodem jechaliśmy zadowoleni do domu. Należało teraz dowiedzieć się co u Rico i Tiago. Esmoza wiedział, że nie mi ucieknie. Należało spodziewać się tylko , że może chcieć mnie zabić , gdyby się wystraszył, że nie ma dla mnie pieniędzy, lub z chciwości, gdyby mu głupota do mózgu nasrała. Marija prowadziła uważnie, ale zjechaliśmy z trasy na boczne drogi poszukać noclegu. Byliśmy zmęczeni. A wjeżdżając do La Pampa del Fior należało być czujnym i działać. Tu na odludziu, nawet GPS nas nie namierzy. sHhx3ZlIKbk OCcY-znUEJI Dwa tygodnie później ktoś przywiózł kuriera przed moje drzwi. Służba wciągnęła go do środka a on mimo, że był w kiepskiej formie. Jakoś nie kwapił się umrzeć tak długo, aż wręczył mi małpi skalp i gadał po łacinie. Nie mogę zapomnieć jego twarzy, zastygła tak spełniona. Nie wiadomo, kto go pokiereszował, ani dlaczego dotarł do mnie. Potem przybyli gringos. Przybyli do La Pampa del Fior i oczywiście szukali mnie. Czy to był ich kurier, czy skądś się o nim dowiedzieli, chcieli koniecznie „swojego człowieka” a raczej zwłoki. Gringos myślą, że są wielcy i silni a Indios słabi i głupi. Ale my mamy XXI wiek. A gringos nic nie jarzą. Żyją przeszłością i tym, co nakradli wcześniej. Nie wiedzą czym jest La Pampa del Fior, bo „nic nie jest tu takie, jakim się wydaje”. Marija pierwsza ich rozgryzła, gdy wracała ze szkoły a hałaśliwi gringos naśmiewali się z naszych wiejskich ubiorów. W hotelu u El Micha wynajęli całe piętro i wydawać się im zaczęło, że są władcami wszego stworzenia. Popychali przechodniów na ulicy i kpili z domów i naczyń na wodę. Służba dostała przykaz nie wpuszczać ich nawet za bramę. Potomków hiszpańskich arystokratów przewracali na ulicy wydzierając się pod niebiosa i nie mając pojęcia o ich wielkości, pochodzeniu, dumie i kulturze gardzącej sposobem bycia gringos i ich życiem bez honoru. Pierwszego dnia pobili odźwiernego i wjechali mi na dziedziniec siłą, krzycząc coś i machając bronią. Odstawiliśmy ich zwęglony jeep pod hotel a w nim żywych związanych i przerażonych krzykaczy. Cichych teraz w swej bezsilności. Każdemu do ust dali szerszenia, który zrobił swoje. Gringos zadzwonili po posiłki, a Rico dostał w pół godziny wykaz właścicieli telefonów, z którymi rozmawiali. Nawet i zwłaszcza tych zastrzeżonych. Rico wysłał do nich swoich agentów, aby im przemówili do rozsądku. Gringos pewnie nie uwierzą i trzeba będzie wysłać komuś czyjąś głowę, tak jak w osiemdziesiątym dziewiątym, gdy Kanadyjczycy coś tu chcieli wiercić. Ale na razie jest czas na rozsądek. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS011
: Data Publikacji.: 05-05-25
: Opis.: TIAGO A KUPA STRACHU Kiedy Hombre i Marija gnali w kierunku wybrzeża, Tiago nie marnował czasu. Pojechał do sąsiedniego miasta na spotkanie z rzeczonym jegomościem, seniorem Mariolo da Esvas, który był grubasem i poza tym, że trząsł brzuchem, trząsł też całą okolicą z siłą, jaką skąpiec potrząsa sakiewką, by wypadały z niej wciąż pieniądze. Tiago zapukał do drzwi. Otworzył mu Bylekto, którego ominął wzrokiem i odsunął powoli ręką. W głębi gabinetu zadymionego do gęstości przypominającej trwałą ondulację murzynki siedziało w różnych pozach siedmiu mężczyzn kopcąc drogie tytonie i pijąc coś mocnego. Patrzyli na siebie w milczeniu. Tiago podkręcił wąsa. Nagle jeden z mężczyzn rozwinął ramiona i zawołał. - Tiago, przyjacielu! Tyle lat! Gdzieś ty bywał!? - Tiago nie ruszał się. Mężczyzna podszedł do niego i grając dalej swą rolę, objął i uściskał Tiago. - Witaj i opowiadaj! Zjawiła się jakaś wyfiokowana kobieta przynosząc nową szklankę i przekąski. Znikła za drzwiami a przyszła jakaś blondyna o dużych cyckach z telefonem do jednego z mężczyzn. W pokoju zrobiła się cisza. Tiago nie wziął szklanki i odsunął cygaro. - Pomyliłeś miasta, Mariolo. To, jest moje. - Wycedził. - Wara! Mężczyzna popatrzył na niego przekornie i z półuśmieszkiem zapytał. - Masz kontrakt na mnie? Tiago spojrzał na niego zdziwiony. Uniósł obie brwi. - Jestem tu towarzysko i tylko towarzysko. Mariolo, chyba nie będą te psie kutasy na mnie teraz szczekać!? - Tu wskazał na psie kutasy, którym ze złości dym sam wychodził z ust. Mariolo oniemiał, i gestem ręki uciszył sforę kutasów. - Czego więc chcesz? – Spytał Mariolo dziwnie. Tiago ruszył krok do przodu. - Pytanie jest, czego ty chcesz, Mariolo? To jest pytanie łatwe. A trudne pytanie jest, za ile to chcesz? Bo może się okazać, że za twoje życie, to za mało. Więc pomyśl nim cokolwiek zrobisz. Mariolo zrobił jakiś gest, ale Tiago był szybszy. Kazał im podejść pod okno z podniesionymi rękami. Ujrzeli jak z jeepa celuje do nich karabin maszynowy. Mariolo leżał na ziemi jakiś płaski i niemęski, a Tiago stanął nad nim. - Dzisiaj cię oszczędzę, compadre, przez wzgląd na wspólne, dobre czasy. Odstrzelę dla przykładu dwóch, to i cygar na dłużej ci wystarczy i nie będziesz musiał ich w moim mieście szukać. - W tym momencie strzelił do dwóch pierwszych mężczyzn, którzy upadli głowami obok niemęskiego już Mariola. - Chcę jeszcze coś od ciebie usłyszeć, Mariolo.- Rzekł Tiago. Mariolo leżał przerażony. Szczęka mu drgała. Może to była wściekłość a może głupi strach. Tiago rozpiął rozporek ruchem, jakim rządca pastuchów wyprowadza psa by zapędził mu owieczki do zagrody. - Słucham! - Wrzasnął. Mariolo wytrzeszczył oczy i wykrztusił. - Gliceryna, gliceryna, gliceryna. Ładunek pod gliceryną. Wysłałem swojego człowieka po odbiór kontenerów. Możesz mieć udział w zyskach. Ale zatrzymaj Hombre. On nie może tego odebrać. Tiago wypróżnił się na leżącą, zgniłą kupę strachu. - Jeśli to prawda, będziesz żył. - Wziął jedno cygaro i odpalił od stojącej świecy. Długo sycił żar obracając lulkę i kręcąc ugniatał cybucha. Jeep odjechał powoli, nie spiesząc się, bo zbliżała się pora odpoczynku. Tiago zadzwonił do Rica. - No, to kurwa, wspaniale! Przyjeżdżaj! - Odprężył swe oblicze Rico. Odzyskał nawet część dobrego humoru, co udawało mu się nadzwyczaj rzadko, biorąc pod uwagę upał i żonę. Co teraz? Dywagował Rico. Jak Hombre zatłuką po drodze, to kto będzie dalej antyki upłynniał. Źródełko wyschnie przynajmniej na jakiś czas. Źle! Trzeba zapiąć te kontenery dla wspólnej sprawy. Jak powiadomić Hombre, by się wycofał ? Jak go ostrzec na czas? Telefonu nie odbiera, bo jest poza strefą. Dzwoni telefon. To znowu Tiago. Właśnie zabili da Esvas. Companieros się wkurzyli i dali do wiwatu. Teraz wiedzą o glicerynie i sami chcą ugryźć kawałek tortu. - Jadą do portu? - Zapytał Rico. - Tak, ale najpierw chcą dotrzeć do kuriera, co miał odebrać kontenery. - Odparł Tiago. - A ty co? - Spytał Rico. - Jadę obejrzeć Mariola i upiec baleron. Nwx6r4GMgzk jWwQu66NiRw Kot to stara primabalerina. Przysiadł na brzegu koca i podwinął łapy, pochylił pyszczek do przodu i przymrużył oczy. Tkwi w bezruchu podobny figurce. Słychać jego murmurando jak pacierz mantry o brzasku. Wszystkie jego siedem żyć grzeją łapy wokół serca. Uśmiechnięte wąsy ani drgną. Skrzypiący stopień schodów ma nie wydeptany dywanik, gdyż służba go omija. Tiago to skrzypiący schodek. Wrócił i sam jego widok zemdlił tych, co wiedzieli kim jest. Pokój był pusty jeśli nie brać pod uwagę kupy śmierdzącego strachu w postaci trupa Mariola da Esvas, gnijącej na środku. Jednak coś to gnicie nie było takie jak trzeba, gdyż trup drgnął i odkaszlnął krwią. Tiago zrozumiał, że kupa żyje, ale nie widział jej twarzy. Usłyszał świst wydobywający się z przestrzelonych płuc. - Dobij. - Cichy ale wyraźny. Jednak Tiago nie był dobrym człowiekiem i nie pomógł Mariolo umrzeć. Postanowił go ożywić i do końca wykorzystać przeciw wspólnym teraz wrogom. Tak też zrobił, i w niecałe pół godziny Mariolo oddychał już sztucznie na intensywnej terapii, otoczony fachową opieką i wonią heliotropów oraz róż, które osobiście dostarczyli ludzie Tiaga. Ksiądz odmawiał różaniec. A Mariolo przytomny i zaskoczony wybałuszał gały w sufit. Cewniki działały a kroplówka dostarczała błogość i zbawienne sole mineralne. Mariolo żył. Tiago tryumfował. Mariolo żył coraz bardziej i należało postawić mu pytania, zanim zacznie żyć samodzielnie. Mariolo mógł w paroksyzmie przyjaźni kiwnąć w ostatnim momencie małym paluszkiem i kazać ich wszystkich powystrzelać niczym kaczki na podwórku u wuja, bo skoro on umiera, to co za różnica. Dlatego nie należało niedoceniać Mariola da Esvas. Ale Mariolo miał inne plany. Nie chciał skinąć paluszkiem a i gliceryna wyszła mu już bokiem. Myślał o swoim jedynym czteroletnim wnuku, który był teraz w niebezpieczeństwie. Z którym nie było kontaktu od kilku dni. O którego istnieniu nie może się nikt dowiedzieć. Co teraz? Jak dać mu znać ? Wybałuszone gały nabrały na chwilę blasku i zgasły powziąwszy zamiar i mocne postanowienie. Chciał coś powiedzieć ale twarda rurka blokowała przełyk a sączki nie pozwalały się ruszać. Siostra podała mu tekturkę i ołówek, na tekturce napisał. ”Tiago”. CVWPm0_C1B4 FEbmnnG4t0E > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS010
: Data Publikacji.: 05-05-25
: Opis.: BILARDO Wieczorem przy bilardzie w gronie kolegów opijaliśmy nowy budżet miasta. Wojsko wreszcie dostało, co chcieli. Tiago był z siebie niezwykle rad. Zataczał się po sali od jednej grupki do drugiej i opowiadał wszystkim te same dowcipy. Rico i Tiago znali się jeszcze, gdy jako mali chłopcy służyli u padre Antonio do mszy. Zawsze byli poganami. Zawsze czcili Jezusa na krzyżu i całowali mu stopkę. Rico szczycił się swoja długą blizną przecinającą pół twarzy opowiadając co chwilę inne bohaterskie historie na jej temat, choć wszyscy wiedzieli oficjalnie, że to dzieło portowej kurwy, najbliżsi tylko wiedzieli, że to dzieło żony, która bija Rica regularnie torebką. Rico był u nas burmistrzem. Ale to nie ważne. Ważne jest to, że razem z Tiago odkryli w okolicy małą piramidę a pod nią pełno jam i pieczar, czyli duży skarb. Ja przerzucam wszystko gdzie indziej, byle dalej i drożej. W ten sposób Santiago stracił trzy litery z imienia, Rico zyskał bliznę a ja jestem z nimi gangsterem numer trzy. Robię swoją robotę dobrze. Zacieram ślady. Rico ma swoją armię, której nie zawaha się użyć „w obronie miasta”. To indiański schemat myślenia. Bardzo mi się podoba. Nie służyłem z nimi do mszy, ale rozumiem, dlaczego całują stopkę Jezu, gipsową nóżkę przebitą zardzewiałym od śliny gwózdkiem. Rico ma zwyczaj płakać, gdy zrobi komuś jakieś świństwo. Gdyby żył w komunizmie, pewnie sam pisałby na siebie donosy. A przynajmniej samokrytyki. Ale on nie zna Batki Stalina. Wie tylko, że skóra Indianina jest grubsza i bardziej sucha, i należy ją zraszać łzami. Wtedy powiedzą mu wszystko, co powinien wiedzieć burmistrz naszego miasta. I mówią. Lubię Rica i niejedno razem przeszliśmy. Walczyliśmy w lesie. A teraz wiemy, że być może inni będą z nami walczyć. Rico boi się tylko bab. A one go uwielbiają. Rico to wyleniały koguar, mruczący i zaradny, uważający na każdą zachciankę samicy, mrużący swe wąskie oczy, gdy idzie o zdobycz. Dzisiaj pijemy za sukces i radujemy serca muzyką. - No to już czas, abyś pomyślał o „los ninjos”, compadre! - Szepnął mi Rico nachylając się za bardzo w moją stronę. Grupka „los ninjos” niosła tace z kanapkami, burito i małymi pasztecikami częstując gości na sali. Dzieci są święte w naszym mieście i witane zawsze z radością. Nawet te biedne z obrzeży miasta. - Przydałoby ci się jedno lub lepiej cztery. - Dorzucił głośniej. - Masz rację, zawsze o tym myślę ale czasu brak. - Odparłem. - Widzisz mnie jak siedzę na werandzie i nic nie robię, tylko czyszczę faję? - Zapytałem nagle. - No, nie ! - Wykrzywił się. - Ty i weranda! To dopiero ! - Śmiał się sztucznie. - Ale pomyśl o tym, bo latka lecą. O czym będziemy potem gadać? O chorobach? Miałem chyba dziwną minę, a i wypiłem może za dużo, bo poklepał mnie po ramieniu i podał z tacy po kieliszku dla mnie i dla siebie. - Pijemy za nasze miasto! - Powiedział bardzo głośno, a wszyscy panowie zgromadzeni w sali mrucząc i uśmiechając się wznieśli kieliszki w górę i spełnili toast. Muszę otrzeźwieć . Pomyślałem. Jutro przyjeżdża gliceryna, muszę być trzeźwy i rześki. Zamówiłem dwanaście kontenerów gliceryny i inhibitor. Powiedziałem do Tiago. - Muszę już iść. Jutro sprawy. - Dobra. - powiedział.- Odprowadzę cię. - Dzięki, ale wystarczy Manolito, jak zwykle. - Jak chcesz. - Rzekł Tiago. – To, do jutra. - No... - Wybełkotałem. Uścisnęliśmy się wylewnie. Manolito to mój goryl. Chodzi za mną w cieniu. Nawet nie jest ważne, czy mnie obroni, lecz czy doniesie informację, kto na mnie napadł, gdyby się to wydarzyło. Praktyka pokazuje, że to wystarcza. Szedłem więc na piechotę te trzysta kroków do mojego domu. Manolito za mną. Ciągle myślałem o Mariji i jej naprężonej skórze na plecach. Manolo padł pierwszy. Potem dowiedziałem się, że ogłuszyli go zwykłym patykiem. Teraz nie ma ucha lecz zwinięty pierożek. Ja dostałem drugi i ocknąłem się, gdy Tiago niósł mnie na plecach do domu. Rzucił mnie na kanapkę i powiedział. - Zaraz wracam. pe0l9PjlVdI NCIVQk8IQF8 Straciłem przytomność. Suerte. Kiedy ocknąłem się znowu na podłodze salonu leżeli dwaj związani w balerony a Manolito siedział jęcząc na fotelu. Tiago wszystko załatwił. Rico kazał pakować manatki rodzinom napastników. A może pomógł im się spakować? Tiago znał się na rzeczy i poszedł wtedy za mną. Tiago był mordercą i początek imienia stracił w jatce jaką urządził w jednej wiosce, po której nie pozostała nawet nazwa. Santiago. Nikt nie pamięta już jego imienia, i dla wszystkich pozostał Tiago. Musiał mieć ich żywcem. I ma. Leżą tu na dywanie z lekka naruszeni. - No i jak, Hombre? - Rzucił do mnie. - Żyjesz? Zobaczyłem, że mam dziurę w brzuchu i widzę własne kiszki. - Masz i pij. - Podał mi szklaneczkę rumu. - Zaraz będzie Dickie, to cię pozszywa. - Co z nimi ? - Zapytałem wskazując balerony. - Powiedzą, to przeżyją. - Zakpił Tiago. Tiago nosił batutę na plecach. Był to cienki giętki nóż z plastiku. Czarodziejska różdżka jak można by przypuszczać. Gdy tylko balerony zobaczyły batutę, stał się cud i wyrzucili z siebie nazwisko zleceniodawcy. Potem Tiago nie dotrzymał obietnicy. Wpadł przez drzwi Rico jak burza. - Co jest? Warknął od progu. - Hombre ubity ale będzie jak nowy. - Powiedział Tiago czyszcząc batutę. - I dywan do wyrzucenia. - Stwierdziłem powoli. - To dobrze, to bardzo dobrze! Kto to? –Spytał Rico. Tiago popatrzał Rico w oczy. - To Mariolo da Esvas. - Patrzeliśmy na siebie chwilę. - Co chciał ode mnie? - Rzekłem. - Kupy się nie trzyma, zna miejsce piramidy? - Po chwili dodałem. - Czy ktoś z nas robi z nim jakieś interesy? Wszedł Dickie. Skrzywił się jak to on i zaczął gmerać w moich kiszkach. - Jak to tak, na żywca?! - A co boli cię? - Skąd wziąłeś te spleśniałe rękawiczki?! - Wrzasnąłem przerażony. - Hę? Nie ma przebitych kiszek, najgorszy ten mięsień. Muszę go sklamrować. Założymy dwie samo rozpuszczalne. Powpychał mi jelita niby to na swoje miejsce i przypalił brzegi. Rico zatkał usta ręką z obrzydzenia. Potem Dickie zajął się Manolito. Z resztek ucha ułożył i zszył pierożek. Na głowie zamiast papilotów pojawiły się opatrunki i sączki z gazy i jakimś żółtym płynem. Tiago patrzył na balerony. Rico telefonował gdzieś. Ciężarówka zabrała ich wszystkich, a ja do rana przesiedziałem w tym samym miejscu ani śpiąc, ani nie śpiąc. Trzeźwiałem. Dochodziły do mnie sygnały bólu i swąd przypieczonej skóry. Wreszcie rozumiałem, że balerony chciały mnie usiec. I Tiago ocalił moją dupę. No i Manolita. Zobaczyłem moje złote okulary zgniecione całkiem obok fotela, i mały diament co wypadł z ich oprawy. Dlaczego mnie? Pulsowało mi w głowie. 6h3fFGyeVJY hTi7YgLD0T4 Przepuścili ją przez wejście mimo, że nie dałem takiego rozkazu. Przyniosła dużo owoców w siatce , a w specjalnym pojemniku kawę z kawiarni w dzbanuszkach i filiżanki, i cruasanty jakie lubię z pozdrowieniami od właściciela i życzeniami powrotu do zdrowia. Wiedziała już, bez zbliżania się na dystans myśli, co się dzieje. Pocałowała mnie. - Umiesz prowadzić auto? - Zapytałem głupio, bo i tak miałem szofera. - Jasne! Gdzie jedziemy?! - Zawołała. - Nad ocean, i to zaraz natychmiast. Ludzie przenieśli mnie do auta i ruszyliśmy w dwa auta. Moi ludzie odprowadzili nas trochę z miasto i wrócili. Dalej pojechaliśmy sami. Telefon nie ma tu zasięgu, ale jeszcze 140 km i zadzwonimy do kapitana. Kontenerowiec powinien być w południe w porcie. Tymczasem kląłem na czym świat stoi i gryzłem jakieś tabletki przeciwbólowe. - No tak.- Powiedziała zamaszyście odwracając głowę.- Nie spodziewają się, że pojechaliśmy, bo wysłałeś szoferów na miasto aby ich widziano, a sam masz rozpłatany brzuch. Nikt nie myśli, że pojechałeś. A my tutaj. Sprytne. - Zaśmiała się pierwszy raz odkąd opuściliśmy miasto. - Nie powiedziałbym. - Rzuciłem. - A ty taka smarkata a skąd to wiesz? Przecież nie z mojej głowy? - No pewnie, że nie, bo ze swojej. Włączyć klimę? Jak znasz moje myśli, to wiesz, że teraz Rico i Tiago czyszczą teren. Da Esvas już się zesrał w portki. I powiedział, o co mu chodziło. - No tak! - Odparła. - Chyba, że on też nie wiedział po co to tak. - Kurde, jesteś cwaniara. Uczą tego w twojej szkole? - Nie bój się, nie bój, kijek już wystrugałam ! Jechać bokiem czy główną drogą? - Główną, bo mi się flaki wywracają. Jak możesz pytać! - Gumy do żucia też nie chcesz? - Nie! - Co to, nie działają te tabletki? - Nie mam porównania. Chyba będę rzygać. - No to rzygaj. - Co to za indiańska natura, tak się naśmiewać z klęski! - Nie gadaj bzdur, Hombre, wyście są gorsi, a tobie tu nikt serca żywcem nie wycina. - Bo go nie mam? - Zapytałem. - Pewnie dlatego. - Patrzyła na mnie we wstecznym lusterku. Śmiała się do mnie. -Za dużo wrażeń a za mało dni. Szczeniara. Gapi się. Ciągle się gapi. Co dalej? Robiło mi się mdło i czułem, że tracę przytomność. Każde oko ma inne , a najbardziej te dwa. Piękne, indiańskie. Zaczęły mi latać czarne płatki śniegu. I dalej już nic. 2s1fqgnUCDA 6oEQMxiIBlA > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS009
: Data Publikacji.: 05-05-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025