Nadmi
- Kraj:Polska
- : Język.:deutsch
- : Utworzony.: 06-10-15
- : Ostatnie Logowanie.: 29-03-25
: Opis.: ©Jarosław Czaja Misa kamienna grobowa odkryta na Łyżce Nieźle Pan namieszał na mapie wykopalisk archeologicznych. Archeolodzy potrząsają głowami, twierdząc, że odkrycie na Łyżce, jest zbyt stare, by mogło być prawdziwe! I jak tu się teraz z tego wytłumaczyć? Tu nawet nie chodzi o to, że zbyt stare, ale w ogóle niemożliwe! Bo już po badaniach geologicznych wiemy na pewno, że na Łyżce, a dokładnie na wierzchołku stożka istnieją struktury megalityczne, a te wedle nauki występują ponoć tylko na północy Polski. To po kolei. Zanim opowie Pan o najnowszych odkryciach, wróćmy do roku 2019, kiedy to na Łyżce znaleziono gliniane skorupy, bo od tego wszystko się zaczęło. Dwaj mieszkańcy Przyszowej: Janusz Mrowca i Mieczysław Śmierciak natknęli się na ceramikę, która jak się okazało, pochodziła z epoki prehistorycznej. Zaskoczyło to archeologów, bo do tej pory przyjmowano, że osadnictwo pradziejowe koncentrowało się tylko w dolinie Dunajca. Nigdy wcześniej podobnej ceramiki, czyli kuchenno-stołowej nie znaleziono w powiecie limanowskim. Ale w tym zbiorze, który liczył ponad 100 sztuk, była także ceramika z neolitu – w tym promienista sprzed 5 tysięcy lat, której nie stwierdzono do tej pory nad Dunajcem. To wywołało konsternację. Uznano, że nie da się tego naukowo wyjaśnić. Wietrzono jakieś oszustwo. A to przecież absurd. Proszę sobie poszukać ceramiki z neolitu gdziekolwiek. Życzę powodzenia! Ludzie dowiedziawszy się o tych znaleziskach, zaczęli ,,wydeptywać” Łyżkę w poszukiwaniu ,,skarbów”. I wydeptali… megality? Ba! Całą triadę megalityczną! Stożek na którym znaleziono ceramikę wygląda bardzo dziwnie. To iście krajobraz księżycowy z mchu i paproci. Jak w scenografii filmowej z „Władcy pierścieni”. Ogromne głazy i stosy omszałych kamieni. Uznano, że to efekt osuwiska. Czyli czynnik absolutnie naturalny. Dopiero po jakimś czasie, kiedy zaczęło za sprawą ludzi znikać poszycie leśne i gęste krzewy, okazało się, że te ogromne głazy tworzą dziwne struktury koliste, przypominające kręgi. Powiadomiłem archeologów, ale oni nie byli tym w ogóle zainteresowani. Wobec tego wezwaliśmy geologów. Ich badania z sierpnia ubiegłego roku wykazały niezbicie, że na wierzchołku stożka są dwa regularne i owalne kręgi kamienne, które nie mogły powstać naturalnie. Schodzą się one do kamiennego korytarza, gdzie jest dziwna komora przykryta płaską płytą kamienną o długości prawie 2 metrów. Kiedy okazało się, że ta komora jest orientowana w kierunku wschód – zachód, stało się jasne, że najprawdopodobniej jest to megalityczny grobowiec, czyli dolmen. Podobne konstrukcje spotkać można nad Morzem Śródziemnym, we Francji, czy Hiszpanii. W ogóle prawie na całym świecie, tylko nie w Polsce! Jedyny do tej pory znany u nas dolmen znajdujący się koło Szczecina, ma zupełnie inną konstrukcję. Strop tworzy kilka okrągłych kamieni, a nie płaska płyta. Oprócz tego jest też na Łyżce kilka kamieni ustawionych pionowo – największy ma 1.15 m wysokości, które są orientowane dłuższym bokiem w kierunku północ-południe. Są to więc menhiry. Mamy więc na stożku klasyczną triadę megalityczną, którą tworzą: kromlech (krąg), dolmen i menhir. Nie ma więc chyba wątpliwości, że to pradawne miejsce kultu. Niedawno był na Łyżce prof. Marek Rembiś z AGH w Krakowie – specjalista od kamienia. Zmierzył największe głazy i oszacował, że ważą od 4 do 5 ton. Musiały zostać na stożek przetransportowane, bo nie ma tutaj wychodni skalnych. A stożek od podstawy ma wysokość 13 metrów, czyli tyle, co 4 piętrowy blok. Ponadto wszystkie kamienie postawione są pionowo. Mniejszych głazów jest mnóstwo. Idą w setki, a może nawet w tysiące. Cały wierzchołek stożka do głębokości co najmniej 2 metrów jest sztucznie ułożony z kamieni. To gigantyczne przedsięwzięcie! Takie świątynie, cmentarzyska, były zawsze związane z kultem słońca? Tak. A kult słońca wiązał się z kultem przodków. Dlatego domniemany grobowiec, co sprawdziłem osobiście, orientowany jest dokładnie na wschód słońca w najkrótszym dniu roku, czyli w przesilenie zimowe. I tu wracamy do glinianych skorup. Ceramika kuchenna i stołowa jest typowa w miejscach pochówków prehistorycznych. Podczas pogrzebu ludzie organizowali uczty rytualne przy grobach, a potem rozbijali garnki. Znaleźliśmy także obok dolmenu dużą kamienną misę czarną od spodu. Najwidoczniej podgrzewano ją w ognisku. Stąd legendy, że na Łyżce straszy, ,,wodzi” ludzi? Tych legend jest bardzo dużo i co ciekawe, dotyczą one tylko tej góry w okolicy. Jest wiele opowieści o skarbach i diabłach. Od pokoleń przestrzega się dzieci, aby nie chodziły na Łyżkę po zmroku... Pan też czuł się na stożku góry nieswojo? Od tego zaczęła się moja przygoda z tym miejscem. Tutaj czuć bardzo „gęstą” energię i początkowo faktycznie nie lubiłem być tutaj sam. Chociaż samotnie chodzę po górach, w tym Gorcach i nigdy nie miałem z tym problemu. Tutaj czułem się jak intruz. Miewałem mimowolnie dreszcze na plecach i nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć... To dlatego wysiadły badaczom urządzenia? To jest ciekawe. Geolodzy były zdumieni, bo nigdy do tej pory z czymś takim się nie zetknęli. Drogi i nowoczesny sprzęt po prostu odmawiał działania! Racjonalnie nie da się tego wyjaśnić. W 2022 roku Polskę obiegła wiadomość, że na Bukowej Górze odkryto unikatowe w środkowej Europie dolomitowe megality nawet sprzed 11 tys. lat temu. Jak mówili eksperci, to rzadkość na terenie Europy środkowej, gdyż megality kojarzone są z północno-zachodnią częścią kontynentu – Brytanią, Bretonią, zachodnim wybrzeżem Francji, Szkocją, także Skandynawią. Limanowianie będą mieć swoje Stonehenge? Założenie na Łyżce jest bardzo podobne do Bukowej Góry jeśli chodzi o stojące i orientowane kamienie. Także o kamienny bruk. Różnica jest taka, że tam nie ma kręgów ani dolmenu. Jeśli chodzi o porównanie ze Stonehenge, to musimy wziąć pod uwagę, że struktury megalityczne na Łyżce mogą być starsze. Bo u nas budowały megality (podłużne kopce na Kujawach) tylko dwie kultury: pucharów lejkowatych i amfor kulistych. A to IV i III tysiąclecie przed Chrystusem. Fragment ceramiki tej pierwszej kultury znaleziono również na Łyżce. 20 lat szukał Pan prawdy, teraz właściwie jesteśmy o włos, by Łyżka zrobiła ogólnopolską, ba! światową karierę! Jak na razie nie możemy wyjść z fazy: „to niemożliwe”. Pisałem i wysyłałem raport geologiczny do wielu instytucji, w tym PAN w Warszawie. Od dwóch miesięcy czekam na odpowiedź. Usłyszałem również od jednego poważnego naukowca, że megality nie występują na terenach górskich. Co mam powiedzieć, skoro wiem, że we Francji jest dolmen na wysokości 1390 m n.p.m., czyli drugie tyle, ile liczy Łyżka. Najwyższa pora, aby zadać proste pytanie: jeśli megality są nawet na wyspach Oceanii, to dlaczego nie miałoby ich być akurat tutaj? W promieniu 10 km od Łyżki jest aż 9 grodzisk. Większość z nich dosyć dokładnie przekopano. I nie znaleziono śladu pochówków, czy miejsc kultowych. A przecież ci ludzie w prawiekach byli bardzo religijni. Ponadto, co jest niezwykle ważne, dookoła Łyżki zachowało się wiele nazw miejscowych pochodnych od soli. A sól była niezwykle cenna. Już 100 lat temu Karol Potkański pisał, że osadnictwo w Kotlinie Sądeckiej zaczęło się od soli, która była nieopodal, czyli pod Łyżką, gdzie nawet rzeka nazywała się Słona (dzisiaj Słomka). To wszystko razem idealnie do siebie pasuje. Wspomnę jeszcze, że kilka lat temu pod Łyżką znaleziono kamienny toporek, więc człowiek w neolicie tutaj bywał. To nie była anekumena do późnego średniowiecza, jak się przyjęło w naukowej literaturze. Wspominał Pan kiedyś, że sami jako gmina niewiele możecie. Potrzebne są kompleksowe działania ze strony władz całego powiatu limanowskiego. Takie wsparcie się pojawiło? Cieszę się, że pan starosta Mieczysław Uryga był na premierze naszego filmu o odkrywaniu tajemnic Łyżki. Mam wsparcie przewodniczącego Rady Powiatu Józefa Pietrzaka i radnego Janusza Kozy, za co bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że inni włodarze też zauważą wielką rangę odkrycia na Łyżce. Powiat limanowski to biała plama na mapie archeologicznej. Tym rejonem nigdy się nie interesowano. Dlatego też trudno tutaj cokolwiek zacząć. Sto lat temu szukano takich miejsc i ciągle coś odkrywano, a dzisiaj jest na odwrót. Kopie się tylko tam, gdzie już kopano. Czyli nad Dunajcem. Ekonomia! Podziwiam Pana zawziętość i pasję do regionu. Śmiem twierdzić, że gdyby nie Pana upór, to przekonanie, że na tej górze nic nie ma, trwałoby do dzisiaj. I jak tu teraz badacze – archeolodzy uchylą czapkę przed łukowickim amatorem, plastykiem, rodem z Tarnowa? Pana ,,czucie i wiara” przeciw ,,oku i szkiełku” naukowców Trafiła pani w najczulszy punkt. Przez 20 lat ciągle słyszałem, że tutaj nic nie ma. Kiedy tylko pojawiał się temat Łyżki, zawsze padało pytanie – czy jestem historykiem albo archeologiem. Mówiłem, że plastykiem. „No to dlaczego się pan tym zajmuje?”. Odpowiadałem zgodnie z prawdą: bo nikt inny nie chce”. A od początku wiedziałem, że coś na tej górze było. Zadziwiające, że w naszym powiecie kultywowany jest swoisty kompleks niższości utrwalony od pokoleń. Brzmi to tak: człowieku, jakby u nas coś ciekawego było, to by ludzie z Krakowa wiedzieli. Widocznie nie ma. I tyle. Ale to, że jestem plastykiem ma znaczenie. Wyćwiczona pamięć wzrokowa bardzo się przydaje. Jeszcze tylko wspomnę, że jako mały chłopak w wieku 10 lat byłem na prawdziwych wykopaliskach na Panieńskiej Górze koło Wojnicza. Widziałem pracę archeologów z bliska. To gdzieś zostało z tyłu głowy. Odtąd zwracałem uwagę na rzeźbę terenu i nazwy. Koło Tarnowa w miejscach o nazwie Zawada są grodziska. I proszę, zamieszkałem w Łukowicy, a jeden z jej przysiółków usytuowany przy drodze w kierunku Łyżki nazywa się Zawada. To mnie od razu zaintrygowało. Młyny archeologiczne mielą powoli? Mam świadomość, że mogę nie dożyć momentu, kiedy archeolodzy wejdą na Łyżkę. Ale w tej chwili chciałbym bardziej wykonać bezinwazyjne badania specjalną sondą, aby sprawdzić, co jest pod powierzchnią stożka. Do tego jednak potrzebne są pieniądze. Ale Łyżka to nie tylko stożek. Jest tutaj także bardzo ciekawa polana o nazwie Zamek, otoczona z każdej strony kamiennym murkiem. Kojarzyło się to z Celtami i faktycznie – na stożku znaleziono także charakterystyczną ceramikę celtycką, tak zwaną grafitową z IV – III w. p.n.e. To istotne, bo przecież struktury megalityczne kiedyś kojarzono z celtami. A nad stożkiem jest jeszcze tak zwane Stare Zamczysko z wałem kamiennym sięgającym do 2 metrów wysokości. Jest też owiana legendami jaskinia. Są także w lesie kurhany. Jest co badać na dziesięciolecia... Wspomniał Pan o pieniądzach. O jak dużych pieniądzach jest mowa i druga kwestia, kto powinien je wyłożyć? To są kwoty na pewno powyżej 20 tys. złotych. A kto powinien zapłacić? Dobre pytanie. Dać na Łyżkę, czy na nowy chodnik, albo drogę. To są dylematy. Czy stożek Łyżki nie powinien zostać objęty ochroną? Bo o ile trudno tu ściągnąć archeologów, to turyści mogą zjechać się licznie Jestem w kontakcie z Urzędem Konserwatorskim w Krakowie. Ktoś ma się tutaj pojawić niedługo. Łyżka jest objęta ochroną w planie zagospodarowania przestrzennego od wielu lat. Problemem są nie tylko turyści, ale również Nadleśnictwo w Starym Sączu– właściciel terenu. Właśnie dookoła stożka trwa intensywna ścinka drzew.
: Data Publikacji.: 09-03-25
: Opis.: Polacy pracują nad niewidzialnymi okrętami wojennymi. Wyobraź sobie okręt wojenny, który znika z radarów, jest lżejszy od obecnych jednostek i jednocześnie twardszy niż stal. Nad czymś takim pracują właśnie polscy naukowcy z Politechniki Wrocławskiej. Współczesne pole walki nie przypomina dawnych bitew morskich. Dziś liczy się to, kto pozostanie niewidzialny dla przeciwnika. Dlatego międzynarodowe konsorcjum, w skład którego wchodzą czołowe firmy stoczniowe oraz ośrodki naukowe, rozpoczęło prace nad nowymi materiałami stealth. Celem jest stworzenie lżejszego, bardziej odpornego na ostrzał i jednocześnie niemal niewykrywalnego materiału dla okrętów wojennych. Lżejsze, twardsze, niewidzialne Stealth to angielska nazwa, przyjęta na całym świecie na określenie metod, strategii i technologii kamuflowania obiektów wojskowych i strategicznych. Technologie stealth zapewniają więc obniżoną wykrywalność m.in. przez radary. Chodzi o pochłanianie lub rozpraszanie (wysyłanego przez radary) promieniowania elektromagnetycznego, zamiast odbijania go. Ale nie tylko. Różne techniki i strategie stealth obejmują także m.in. obniżanie promieniowania cieplnego, hałasu czy ograniczania emisji podczerwieni. Wszystko po to, by kamuflaż był maksymalnie skuteczny. Polacy pracują nad niewidzialnymi okrętami wojennymi. Czegoś takiego jeszcze nie było Dr inż. Wojciech Stopyra, dr hab. inż. Tomasz Kurzynowski, prof. uczelni i prof. Krzysztof Jamroziak. Fot. Politechnika Wrocławska W naszym projekcie wspólnie zamierzamy opracować nowy materiał na bazie kompozytów, który nie tylko będzie zapewniał skuteczną ochronę przed wykryciem, ale także będzie bardziej wydajny i zapewni co najmniej taką samą odporność balistyczną lub wyższą niż materiały na bazie stali. Stosując zaawansowane technologie wytwórcze, w tym techniki przyrostowe, i najbardziej obiecujące materiały kompozytowe, zamierzamy zredukować masę materiału stealth do około 160 kg na metr kwadratowy, czyli o około 10 proc. w stosunku do obecnie stosowanych – opowiada prof. Tomasz Kurzynowski z Katedry Technologii Laserowych, Automatyzacji i Organizacji Produkcji na Politechnice Wrocławskiej. Takie „odchudzanie” okrętów (przy zapewnieniu tych samych lub wyższych właściwości stosowanych materiałów) jest bardzo ważne w kontekście choćby ich prędkości, ale także oszczędności energii czy kosztów produkcji. Stanowi jednak duże wyzwanie. Stealth to nie tylko samoloty. Nadchodzi era niewykrywalnych czołgów i okrętów Nowa era w budowie okrętów W ramach programu Admirable postawiono na połączenie kilku procesów produkcyjnych, czyli opracowanie materiału, który powstanie jako kompilacja warstw powstałych różnymi metodami wytwarzania. Materiał kompozytowy będzie składał się z różnych surowców, np. metali czy polimerów, o różnych mikrostrukturalnych geometriach dla każdej warstwy i różnych cechach, np. mechanicznych, elektrycznych czy chemicznych. Obecnie żadna technika produkcyjna nie byłaby w stanie połączyć wytwarzania ich razem. Dlatego w ramach naszej współpracy będziemy także dążyli do opracowania połączonego procesu produkcji tego metamateriału kompozytowego, jak nazywamy go w naszej dokumentacji – wyjaśnia dr inż. Wojciech Stopyra, także badacz z Katedry Technologii Laserowych, Automatyzacji i Organizacji Produkcji, lider zespołu ds. wytwarzania przyrostowego w projekcie. Sekret tkwi w kompozytach Na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej powstanie warstwa tego metamateriału, która zostanie wytworzona w technologiach przyrostowych (czyli popularnym druku 3D) z polimerów, stopów metalicznych i ceramiki. Wybór tej metody produkcji ma pozwolić na znaczącą redukcję masy metamateriału, a kluczowa będzie jego struktura. Struktury wytwarzane w technologiach przyrostowych. Foto: Politechnika Wrocławska Nazywa się ją „sandwichową”, czyli kanapkową. Z zewnątrz pokryje ją powłoka ceramiczna o wysokiej twardości, której zadaniem będzie zmiana trajektorii pocisku uderzającego w ten materiał. Wewnątrz natomiast znajdą się stopy metaliczne w formie kratownic, czyli materiał o kompozycji ażurowej, którego zadaniem będzie pochłanianie energii uderzenia pocisku, czyli zatrzymanie go – tłumaczy dr Stopyra. A na samym końcu polimerowy tzw. spall liner będzie przechwytywał odłamki, jeśli fragmentujący pocisk jednak przedostałby się tak daleko lub struktura warstwy uległaby ukruszeniu. Można to sobie wyobrazić, na przykładzie tego jak rozbija się szyba w samochodzie. Nie rozbryzguje się na drobniutkie kawałki, bo ma w sobie warstwę folii, która trzyma te małe odłamki. Podobnie działa spall liner. Polacy w czołówce badań nad technologiami wojskowymi. Nad nowymi materiałami w technologii stealth pracuje wspólnie dziesięciu partnerów z Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Luksemburga, Cypru i Polski, a całością prac zarządza hiszpańska firma stoczniowa Navantia. To dziewiąta na świecie (pod względem wielkości) stocznia, produkująca m.in. okręty podwodne i patrolowe, fregaty rakietowe czy lotniskowce. Uczestnikiem konsorcjum jest także włoskie przedsiębiorstwo stoczniowe Fincantieri, największe w Europie i czwarte na świecie. Nowoczesne materiały mogą zmienić sposób budowy okrętów na najbliższe dekady, czynimy je lżejszymi, szybszymi i praktycznie niewykrywalnymi. W czasach, gdy technologia decyduje o przewadze na morzu, nowe kompozyty mogą być game-changerem, a polscy naukowcy mają w tym swój duży udział. Nowe materiały technologii stealth to dopiero początek rewolucji w budowie okrętów wojennych. W przyszłości możemy spodziewać się jeszcze bardziej zaawansowanych rozwiązań, które uczynią marynarkę wojenną jeszcze potężniejszą i skuteczniejszą. Technologie te mogą również znaleźć zastosowanie w innych dziedzinach, takich jak lotnictwo czy przemysł kosmiczny.
: Data Publikacji.: 09-03-25
: Opis.: Jan Karol Chodkiewicz niejednokrotnie udowadniał, że jest świetnym dowódcą. Potrafił poprowadzić swoje wojska do walki, jak również wiedział, kiedy lepiej się wycofać, dając zawczasu jedynie pokaz własnej potęgi. Husaria była wówczas niezwyciężona. Zygmunt III Waza i Karol Sudermański W listopadzie 1592 zmarł król Szwecji Jan III, ojciec polskiego króla Zygmunta III Wazy. W maju 1593 roku Zygmunt, jako prawowity następca tronu szwedzkiego, wyjechał do Szwecji (za zgodą polskiego Sejmu), aby zostać koronowanym na szwedzkiego monarchę. Jak się jednak okazało, Szwedzi niechętnie spoglądali na Zygmunta ze względu na jego wyznanie. Zygmunt III był bowiem katolikiem, co w protestanckiej Szwecji wielu ludziom się nie podobało. W lutym 1594 roku Zygmunt III Waza został koronowany na króla Szwecji, lecz musiał przyrzec, że luteranie będą mieli pełną wolność wyznania. Władzę nad Szwecją Zygmunt przekazał wkrótce Radzie Regencyjnej i swemu stryjowi, Karolowi Sudermańskiemu, a sam wyjechał do Polski, gdzie nie był od roku. Tymczasem, mający jedynie pełnić funkcje administracyjne, Karol Sudermański zapragnął zyskać dużo większy wpływ na rządy w Szwecji, niż pozwalał mu to jego bratanek. Wkrótce został mianowany naczelnikiem królestwa, a wszyscy Polacy musieli uciekać ze Szwecji. Terenem, o który toczone największe spory były Inflanty. W pacta conventa Zygmunt III Waza obiecał włączyć ten obszar w granice Rzeczpospolitej, lecz pomimo upływu lat obietnicy tej jeszcze nie spełnił. Inflanty znajdowały się jednocześnie w obszarze zainteresowań Szwecji. Dopóki Zygmunt był szwedzkim dziedzicem tronu, a później królem Szwecji, Inflanty pozostawały w jego sferze wpływów. Kiedy jednak Karol Sudermański coraz ostrzej dawał do zrozumienia, że zamierza odebrać Zygmuntowi koronę, kwestia Inflant stała się punktem zapalnym. W maju 1598 roku Zygmunt III Waza ruszył do Szwecji rozprawić się z Karolem. Po początkowych sukcesach, uległ wojskom Karola Sudermańskiego w bitwie pod Linköping i musiał wracać do Gdańska. W lipcu 1599 roku riksdag zdetronizował Zygmunta, a królem uznał jego syna Władysława. Warunkiem było wysłanie czteroletniego księcia do Sztokholmu, gdzie byłby wychowywany w wierze luterańskiej. Na to Zygmunt III nie zamierzał się zgodzić. Aby sytuację jeszcze bardziej skomplikować, a przy okazji sprowokować Szwedów, w marcu 1600 roku Zygmunt III Waza ogłosił przyłączenie do Polski Inflant. Na odpowiedź Szwecji nie trzeba było długo czekać. Walki zaczęły się już pod koniec 1599 roku. Wojska Karola Sudermańskiego wyparły polskie oddziały z Estonii, która uznała władzę szwedzką. Karol ruszył do Inflant. Dysponował znaczną siłą – jego wojska liczyły 14 tysięcy żołnierzy, podczas, gdy Polaków pod dowództwem wojewody wendeńskiego Jerzego Farensbacha było zaledwie 4,5 tysiąca. Wojska Karola Sudermańskiego w krótkim czasie zajęły Parnawę i Fellin, po czym ruszyły na Dorpat, który poddał się 6 stycznia. Następnego dnia, 7 stycznia rozpoczęła się bitwa pod Kiesią, w której wojska polskie rozbiły siły szwedzkie. Zwycięstwo nie zostało jednak należycie wykorzystane. Nie zadano wrogowi ostatecznego ciosu, a ten odbudowywał swój potencjał. Bitwa pod Rakvere Najbardziej znanym epizodem wojny polsko-szwedzkiej z lat 1600-1611 była bitwa pod Kircholmem, jednak zanim do niej doszło świetny dowódca, Jan Karol Chodkiewicz pokazał swój zmysł wojenny w starciu pod Rakvere (Rakibor). Marcello Bacciarelli namalował obraz : „Jan Karol Chodkiewicz” Marcello Bacciarelli, „Jan Karol Chodkiewicz” © Wikimedia Commons Na początku 1603 roku Chodkiewicz czynił starania, aby zmusić Szwedów do opuszczenia Dorpatu. Jednym z kroków ku temu było pobicie wojsk szwedzkich, które zmierzały w stronę zamku Rakvere, który niedawno został zdobyty przez wojska litewskie. Jeśli Szwedzi zajęliby twierdzę, ich kolejnym krokiem byłoby wysłanie wojsk na Dorpat, aby te odepchnęły siły Rzeczpospolitej. Z tego względu Chodkiewicz zdecydował się podzielić swoje chorągwie. Część zostawił pod Dorpatem (ich zadaniem było dalsze blokowanie miasta), a z częścią ruszył pod Rakvere. 5 marca 1603 roku 300 husarzy pod wodzą Chodkiewicza stanęło pod zamkiem. Wkrótce dołączyło do nich 500 osób z załogi twierdzy. Niedługo później doszło do starcia ze szwedzką strażą przednią liczącą ponad tysiąc rajtarów. Pomimo liczebnej przewagi, Szwedzi nie byli w stanie pokonać sił polsko-litewskich. Rajtarzy wkrótce uciekli z pola bitwy, zostawiając nań jedynie słabo wyszkoloną chłopską piechotę. Nie był to jednak koniec bitwy. Szwedzi wyraźnie czekali na nadejście większych sił. Wkrótce na horyzoncie pojawili się ci sami, co wcześniej rajtarzy wraz z oddziałem służby ziemskiej. Ta armia także nie była w stanie przebić się przez ciężką polską jazdę. Wielu Szwedów poległo, a reszta rajtarów zbiegła z pola bitwy. Husaria ruszyła w pościg, zatrzymując się dopiero, kiedy spostrzegła, że naprzeciw niej zmierzają główne siły szwedzkie dowodzone przez Andersa Lennartssona. Chodkiewicz czekał, czy przeciwnik ruszy do ataku. Nie chciał rozpoczynać bitwy widząc znaczną przewagę liczebną wroga. Lennartsson także jednak nie kwapił się do bitwy, znając siłę i umiejętności husarzy. Po dłuższej chwili obaj dowódcy zdecydowali się wycofać swoje wojska. Wkrótce Jan Karol Chodkiewicz wrócił z husarią pod Dorpat. Załoga szwedzka w Dorpacie nie otrzymała żadnych posiłków. Nie było też szans, aby do miasta dotarły wojska pod wodzą Lennartssona. Z tego powodu Szwedzi, 13 kwietnia 1603 roku, zdecydowali się na kapitulację, a Dorpat znalazł się w polsko-litewskim posiadaniu.
: Data Publikacji.: 07-03-25
: Opis.: Prawdziwa Historia Incydentu UFO w Roswell. 20250305 AD. Czy UFO rozbiło się w pobliżu Roswell? 8 lipca 1947 roku w lokalnej gazecie Roswell Daily Record pojawia się jeden z najbardziej zadziwiających komunikatów prasowych w historii: wojsko odnalazło latający dysk w pobliżu Roswell. Czyżby właśnie doszło do największego odkrycia w historii ludzkości? Szybko jednak dochodzi do sprostowania. Po kilku godzinach generał brygady Roger Ramey zwołuje konferencję prasową podczas której ogłasza że w rzeczywistości odzyskano po prostu balon meteorologiczny. W Roswell nie wydarzyło się nic niezwykłego. Po ponad 30 latach milczenie zostaje jednak przerwane. Stopniowo naprzód występuje coraz więcej świadków zdarzenia z lipca 1947 roku. Świadkowie - wojskowi, członkowie służb wywiadowczych oraz zwykli cywile przekazują doprawdy szokujące informacje - zapewniają że tamtego pamiętnego dnia odzyskano nie tylko szczątki pozaziemskiego statku, ale także martwe ciała istot pozaziemskich. Cała sprawa miała zostać zatuszowana i utajniona, a świadkom grożono aby nigdy nic na ten temat nie mówili. W obliczu tych rewelacji w połowie lat 90-tych Siły Powietrzne USA zostają zmuszone do przedstawienia oficjalnego raportu w sprawie tego co tak naprawdę wydarzyło się w Roswell. Rzeczywiście, w 1947 roku nie rozbił się żaden balon meteorologiczny. Nowa oficjalna wersja zapewnia że w rzeczywistości chodziło o tajny projekt wojskowy Mogul - to co odzyskano to szczątki balonów atmosferycznych wyposażonych w czułe mikrofony, szczątki reflektorów radarowych i plastikowych rurek. Ciała 'obcych' o których wspominają świadkowie to po prostu antropomorficzne manekiny zrzucane podczas testów przez Siły Powietrzne. Raport nie uspokaja jednak opinii publicznej. Jeśli oficjele już raz skłamali to dlaczego tym razem mieliby mówić prawdę? Poza tym manekiny były zrzucane dopiero w latach 50-tych. Dlaczego tyle wysoko postawionych osób zarzeka się że widziało szczątki pojazdu oraz ciała przybyszów z kosmosu? W obliczu najnowszych wydarzeń dotyczących informatora Davida Gruscha warto przyjrzeć się bliżej tej całej historii. Jeśli bowiem rząd Stanów Zjednoczonych miał odzyskać pozaziemskie statki oraz ciała martwych pasażerów, to incydent UFO w Roswell wydaje się do tego jednym z najlepszych kandydatów. Przeanalizujmy zatem zeznania kluczowych świadków tamtego wydarzenia starając się odkryć co tak naprawdę się wówczas wydarzyło. Facebook: Źródła: 'Crash at Corona' S. Friedman, D. Berliner 'Witness to Roswell' D. Schmitt, T. Carey Muzyka: Kevin MacLeod: Dopplerette - na licencji Creative Commons Attribution ( Źródło: Wykonawca: Audionautix: Deep Space – na licencji Creative Commons Attribution GOsCFa1Zk2E
: Data Publikacji.: 05-03-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025