Nadmi
- Kraj:Polska
- : Język.:deutsch
- : Utworzony.: 06-10-15
- : Ostatnie Logowanie.: 29-07-25
: Opis.: Groźny wirus w Europie, pierwszy taki przypadek. „Prawdopodobne także w Niemczech” We Francji, w regionie Alzacji, u jednego z pacjentów lekarze zdiagnozowali gorączkę chikungunya. To tropikalna choroba wirusowa. Sęk w tym, że mężczyzna nie złapał jej w czasie podróży – Alphavirusem zaraził się w Europie. Grozi nam epidemia? Komar Aedes aegypti, zdjęcie ilustracyjne © Shutterstock / frank60 Chikungunya oznacza „człowieka zgiętego” lub „zgarbionego”. To dlatego, że osoby zakażone wirusem z rodziny Togaviridae, oprócz wysokiej gorączki (przekraczającej 39 stopni Celsjusza), odczuwają też silne bóle stawów (szczególnie kolanowych i skokowych). Wirusa przenoszą komary – głównie z gatunku Aedes aegypti (egipski) i Aedes albopictus (tygrysi). Jak dotąd chorobę złapać można było wyłącznie w Afryce i Azji, a także na wyspach Oceanu Indyjskiego. Sytuacja uległa jednak zmianie – tygodnik „Der Spiegel” pisze, że we Francji miał miejsce pierwszy, lokalny przypadek zakażenia gorączką chikungunya. Ministerstwo zdrowia Badenii-Wirtembergii ostrzega, że zarażenie się Alphavirusem będzie „prawdopodobne także w Niemczech” (warto przypomnieć, że kraj związkowy graniczy z Alzacją). Tego wirusa nie było w Europie. Zarażeni chikungunyą mogą odczuwać ból do końca życia. Dane niemieckiego krajowego urzędu zdrowia dają do myślenia. W 2024 roku w Badenii-Wirtembergii odnotowano trzy przypadki gorączki chikungunya. W 2025 r. jest ich o 500 procent więcej – 15. Najczęściej do zakażeń dochodzi poza Europą – na chorobę zapadają zwykle turyści, którzy odwiedzają Republikę Mauritiusu w południowo-zachodniej części Oceanu Indyjskiego. CHIKV nie jest śmiertelna (tak dramatyczne powikłanie dotyczy niewielkiego odsetka pacjentów). Od ukąszenia przez komara do pojawienia się pierwszych symptomów choroby (choć warto podkreślić, że może ona przebiegać także bezobjawowo) mija zwykle kilka dni. Pojawia się charakterystyczna gorączka, bóle mięśni, dreszcze i uczucie ogólnego osłabienia (braku siły). Zaobserwować można wtedy na ciele zarażonego wysypkę (plamisto-grudkową) – głównie na twarzy i dłoniach. Najgorsze są jednak nieznośne bóle stawów, które mogą utrzymywać się tygodniami, a nawet miesiącami. U 40 proc. osób mają charakter przewlekły (niektórzy cierpią na nie do końca życia). http://e-manus.pl/
: Data Publikacji.: 11-07-25
: Opis.: Przemarsz kolumny rosyjskich jeńców przez Augustów. Trzeci budynek po lewej to Dom Turka, 1915 r. © ze zbiorów Macieja Pietrzaka 20250711 AD. – To, co dziś widzimy w Ukrainie, wcześniej wydarzyło się w Augustowie. Historia potrafi niestety wracać – mówi prof. Krzysztof Ruchniewicz, dyrektor Instytutu Pileckiego. W rozmowie z Onetem opowiada o otwieranym właśnie Domu Pamięci Obławy Augustowskiej, zbrodni długo wypieranej i zapomnianej, a także o traumie, która nie zna cezury czasowej. – Te piwnice to nie tylko miejsce kaźni. To miejsce, w którym historia domaga się głosu – dodaje. 12 lipca w Augustowie zostanie otwarty Dom Pamięci Obławy Augustowskiej – pierwsza w Polsce placówka poświęcona tej zbrodni. 80. rocznica Obławy Augustowskiej przypada w cieniu wojny w Ukrainie – to bolesne echo historii, która nie została do końca rozliczona Prof. Krzysztof Ruchniewicz mówi o dziedziczeniu traum, emocjonalnym piętnie i próbie przywracania twarzy ofiarom – także tym bez imienia Wystawa w Domu Pamięci nie skupia się wyłącznie na ofiarach – pokazuje też sprawców, świadków, mechanizm zbrodni. Rozmowa dotyka też roli edukacji, terapii przez pamięć oraz zagrożenia, że historia może stać się zakładnikiem polityki Paweł Piotrowicz: Od Obławy Augustowskiej mija właśnie 80 lat. Czy bardziej przeraża pana jej skala – ponad siedem tysięcy zatrzymanych, w tym ponad pięciuset zamordowanych, licząc tylko tych, których nazwiska znamy – czy może fakt, że w PRL-u o tej zbrodni nie wolno było głośno mówić? Prof. Krzysztof Ruchniewicz: Jedno i drugie. Zbrodni tej dopuścił się Związek Radziecki, czyli nasz, w cudzysłowie, sojusznik – już trzy miesiące po kapitulacji III Rzeszy – wspierany przez polską milicję i wojsko. To jedna z największych sowieckich zbrodni powojennych wymierzonych w Polaków. I trudno nie zestawiać jej dziś z tym, co widzimy w Ukrainie – z Buczą i innymi miejscami rosyjskich zbrodni. Historia znowu się powtarza. Niestety. "Dom Turka" – z więzienia NKWD do muzeum. Jak Instytut Pileckiego przywraca pamięć o ofiarach Obławy Augustowskiej Kiedy w 1987 r. w Gibach odkryto groby – choć ostatecznie nie ofiar Obławy – temat na dobre pojawił się w przestrzeni publicznej. Rzecznik rządu Jerzy Urban w telewizji twierdził, że żadnej Obławy nie było. Milczenie PRL było porażające: przez dekady nie było żadnego upamiętnienia, żadnej oficjalnej reakcji. Czy można powiedzieć, że PRL bardziej bał się prawdy o Obławie Augustowskiej niż samej zbrodni? Myślę, że miało to związek z ówczesną pozycją Związku Radzieckiego jako "sojusznika". Wszystko, co mogło stawiać ZSRR w złym świetle, było tematem tabu. W PRL nie mówiło się o pakcie Ribbentrop–Mołotow, nie mówiło się o Katyniu, o deportacjach Polaków po 17 września 1939 r., o łagrach. I nagle mielibyśmy mówić o zbrodni, która wydarzyła się już po wojnie – w czasie pokoju – i to z udziałem Armii Czerwonej? To byłby wyłom w oficjalnej narracji, który burzyłby fundamenty całego systemu. Dlatego przez lata nie było żadnego potwierdzenia, żadnych publikacji, żadnej refleksji. Zbrodnia istniała tylko w pamięci rodzin – i w ich bólu. Ulica 3 Maja w Augustowie. Trzeci budynek po prawej stronie to Dom Turka. lata 30. XX w., fot. ze zbiorów Macieja Pietrzaka © ze zbiorów Macieja Pietrzaka Od 36 lat żyjemy w wolnej Polsce. Obława Augustowska – mimo swojej skali i tragizmu – wciąż jednak nie przebiła się do świadomości zbiorowej. Podobnie jest z innymi miejscami pamięci. Proszę spojrzeć na Piaśnicę – mordy na Pomorzu w 1939 r. – czy tzw. tragedię górnośląską, czyli deportacje mieszkańców Górnego Śląska w głąb ZSRR w roku 1945. Z jednej strony mamy do czynienia z wydarzeniem lokalnym, regionalnym – tak przynajmniej bywało traktowane. Z drugiej to przecież jedna z największych zbrodni popełnionych na Polakach po wojnie. A mimo to przez dekady temat był skazany na zapomnienie. W relacjach rodzin ofiar powtarza się ten sam motyw: cisza, wstyd, a nawet piętno bycia "bliskim bandyty". Można sobie tylko wyobrazić, jak niszczące było to nie tylko dla jednostek, ale dla całych społeczności. Bardzo trafna obserwacja. W wielu polskich domach ta pamięć została zamknięta w czterech ścianach. Kultywowano ją prywatnie, ale rzadko kiedy otwarcie. Bliscy bali się represji, nie znali losu swoich najbliższych. Nie mieli pewności, czy zostali zamordowani, czy może deportowani i wrócą – jak inni repatrianci – z głębi Związku Radzieckiego. Ta nadzieja – czasem złudna – trzymała ich przy życiu przez lata. Ale też nie pozwalała na domknięcie tej historii. To właśnie tworzyło niezagojoną ranę. Trauma nie kończy się na pierwszym pokoleniu – przechodzi dalej. Dopóki nie odnajdziemy grobów i nie domkniemy tej opowieści, ból będzie się powielał. Jak to możliwe, że wciąż nie wiemy, gdzie są pochowane ofiary? To jeden z najbardziej bolesnych aspektów tej historii. Proszę sobie wyobrazić tragedię rodzin, które od pokoleń nie wiedzą, gdzie spoczywają ich bliscy. I to nie jest wyjątkowy przypadek – w Polsce nadal mamy wiele takich rodzin, które nie znają losu swoich najbliższych z czasów II wojny światowej. Tu sytuacja jest szczególna – mimo dekad i rozmów z Białorusią, która odmówiła przeprowadzenia ekshumacji, wciąż nie znamy prawdy. To trauma, która trwa do dziś. I nie dziwię się, że wśród potomków ofiar to nadal żywa rana. Dla nich ta historia wciąż nie została dopisana do końca. Wciąż brakuje ostatniego rozdziału – grobu, kamienia, ciszy. Jakie w tym kontekście znaczenie ma otwarcie przez Instytut Pileckiego Domu Pamięci Obławy Augustowskiej? Nadajemy tej historii wymiar instytucjonalny, pokazujemy nie tylko samą zbrodnię, ale też wieloletnią walkę o jej upamiętnienie. Może właśnie dzięki temu Obława na stałe wejdzie do narodowej świadomości – jako część naszej wspólnej historii. Bardzo poruszające jest to, jak trudno było tę pamięć wydobywać. Mówili o tym tylko najbliżsi – w domach, po cichu, z obawą. Później dołączyli społecznicy, działacze opozycji, badacze. Ogromną rolę odegrała Solidarność, Ośrodek KARTA, a w Rosji Memoriał – Nikita Pietrow jako pierwszy odnalazł dowody w archiwach KGB Ta część opowieści – o walce z milczeniem, o wydzieraniu prawdy z niepamięci – też ma swoje ważne miejsce w naszej wystawie. Pokazuje, co dzieje się, gdy władza decyduje, że pewna historia ma po prostu… nie istnieć. Czy pamięta pan moment, kiedy zapadła decyzja, że to właśnie w Domu Turka powstanie Dom Pamięci Obławy Augustowskiej? Co pan wtedy poczuł? Decyzja zapadła na początku lat 20. XXI wieku. Nie byłem wtedy związany z IP, informacja dotarła do mnie dzięki mediom. Z powodu rodzinnej historii jestem wyczulony na wszelkie zabiegi dotyczące przewracania pamięci i upamiętniania ofiar represji nie mających swych grobów. Jak wszyscy wiemy, w tym czasie budynek stał opuszczony, zaniedbany, a przecież był świadkiem tragicznych wydarzeń – to właśnie tutaj znajdował się areszt NKWD i później UB. Instytut Pileckiego postanowił nie tylko go ocalić, ale nadać mu nowy sens – stworzyć miejsce pamięci. I co ważne, nie ograniczono się do samej Obławy. Na wystawie pokazujemy też życie codzienne mieszkańców regionu, dwie okupacje, a potem – bardzo szczegółowo – samą operację likwidacyjną z lipca 1945 r. oraz wieloletnią walkę o prawdę i pamięć. Dla mnie szczególnie poruszający jest moment przejścia między warstwą faktograficzną a symboliczną – to fragment wystawy, w którym pokazujemy augustowską przyrodę: jeziora, lasy… I jednocześnie czytamy nazwiska znanych ofiar. Osoba po osobie. To niezwykle mocne. To jakby cichy apel – że być może właśnie w tych lasach, w tej ziemi, kryją się ich ciała. Celowo odchodzimy od statystyk. Naszym celem było pokazanie, że każda z tych osób miała twarz, nazwisko i życie. Mówi pan o Murze Pamięci, na którym zapisanych jest 513 imion nazwisk ofiar. Jak rozumiem, zostawiliście przestrzeń, by móc dopisywać kolejne? Tak. Prace nad ich weryfikacją trwają – mówimy dziś o ponad stu osobach, których losy są badane. Mur Pamięci powstał nieco wcześniej niż sam Dom Pamięci, ale od początku zakładaliśmy, że będzie "otwarty". Ten pomnik ma też wymiar symboliczny. Jego forma nawiązuje do lasu – każde nazwisko to jakby kolejne drzewo. Chcieliśmy oddać hołd nie tylko ofiarom, ale i przestrzeni, która była niemym świadkiem tej tragedii. I jednocześnie przypomnieć, że to proces, który wciąż trwa. Pamięć o tych ludziach nadal się buduje – i to naszym obowiązkiem jest dopisać ich historie do końca. Dom Turka z pewnością wygląda dziś zupełnie inaczej niż w 2021 r., kiedy Instytut go zakupił. Co było największym wyzwaniem przy jego adaptacji? Najtrudniejsze było przekonujące zagospodarowanie oryginalnych pomieszczeń i stworzenie spójnej, czytelnej wystawy, z możliwością skupienia się na wybranym aspekcie – codzienności sprzed wojny, samej Obławie czy walce o pamięć. To miała być wystawa kameralna, ale z uniwersalnym przekazem – i to się udało. Nazwa "Dom Turka" pochodzi od tureckiego cukiernika, który prowadził tam przed wojną lokal Angora. A jednak właśnie w nim – od 1941 r. – NKWD urządziło katownię. Czy ten kontrast między potoczną nazwą a grozą historii nie wydaje się panu czymś szczególnie poruszającym? Właśnie ten kontrast ma ogromną siłę. Dlatego na naszej wystawie pokazujemy najpierw codzienność przedwojennego Augustowa – miasto wypoczynkowe, tętniące życiem, gdzie przyjeżdża się nie tylko odpocząć, ale i dobrze się bawić. I nagle w tę codzienność wkracza wojna, okupacja, a później – zbrodnia. Spokój zostaje brutalnie przerwany. To sprawia, że tragedia Obławy Augustowskiej jeszcze mocniej wybrzmiewa. Bo mamy do czynienia z budynkiem, który miał służyć radości, miłemu spędzaniu czasu, a zamienił się w scenę cierpienia i śmierci. Dziś mamy poczucie, że to właśnie na takich kontrastach buduje się siła przekazu historycznego. I że to miejsce daje nam szansę na coś więcej. Podobne "katownie" istnieją w całej Europie Środkowo-Wschodniej – w dawnych siedzibach Gestapo, NKWD i Stasi. Chcemy nawiązać współpracę z instytucjami, które nimi zarządzają, wymienić się doświadczeniami. A jednym z naszych konkretnych planów jest opracowanie nazwisk wypisanych na ścianach cel – czasem przez strażników, czasem przez samych więźniów. Chcemy te osoby przywrócić pamięci, opowiedzieć ich losy. To nasz kolejny krok. Chodzi o pewną narrację, o sposób mówienia o historii? Owszem. Od początku chcieliśmy, by to było coś więcej niż tylko ekspozycja. Dlatego równolegle z remontem budynku powstał też nowy pawilon z przestrzenią edukacyjną – salami do zajęć, warsztatów, konferencji. To daje ogromne możliwości: możemy organizować spotkania z uczniami i nauczycielami, seminaria, promocje książek. To miejsce ma żyć – i edukować. Sama wystawa stała to dopiero punkt wyjścia. Obok niej są dwie duże sale na ekspozycje czasowe, które pozwolą pogłębiać wątki tylko zasygnalizowane w głównej narracji. Każda wystawa to propozycja interpretacji. Chcemy ją rozwijać – we współpracy z rodzinami ofiar, lokalną społecznością, mieszkańcami Augustowa i okolic. Mam nadzieję, że Dom Pamięci stanie się ważnym punktem na mapie polskiej kultury – miejscem żywym, odwiedzanym, dyskutowanym. I że może też odegrać swoją rolę w dialogu polsko-litewskim, polsko-białoruskim. To przestrzeń, która może łączyć, a nie tylko przypominać. Placówka Wojsk Ochrony Pogranicza w Augustowie. Siedziba formacji mieściła się w Domu Turka 1989 r. © fot. Kazimierz Sobecki / Zbiory Instytutu Pileckiego Na wystawie znajdują się bardzo osobiste przedmioty – nożyce krawieckie, zdjęcia, maszyna do szycia. Czy któryś z tych artefaktów szczególnie pana poruszył? Takich przedmiotów jest wiele – i wszystkie działają bardzo silnie na wyobraźnię. Podobnie zdjęcia. Wiele pokazuje twarze konkretnych osób, ale są też setki nazwisk, którym nie potrafimy dziś przypisać wizerunku. To jedno z naszych największych wyzwań – przywrócić nie tylko imiona i nazwiska, ale też twarze, indywidualność, ślad życia. Te artefakty – pozornie zwyczajne – działają jak emocjonalne archiwum. Jak zapis koloru życia, które zostało brutalnie przerwane. Wystawa nie opowiada tylko o ofiarach. Pokazujecie także sprawców – ich nazwiska, sylwetki i role. To potrzebne, by zrozumieć cały mechanizm zbrodni. I by pamiętać, że historia nie pisze się sama. Ktoś ją tworzy, czasem wbrew sumieniu. Jeśli chcemy naprawdę zrozumieć, co się wydarzyło, musimy też mówić o sprawcach. Pokazać ich twarze, nazwiska i odpowiedzialność. To historia bólu i winy – dopiero wtedy obraz jest pełny. I dopiero wtedy możemy naprawdę pojąć, jak działał mechanizm, który doprowadził do tragedii Obławy Augustowskiej. Czy wasze muzeum może – w pańskim odczuciu – pełnić również funkcję terapeutyczną? Czy może pomóc w zabliźnieniu ran, które przez dekady były rozdrapywane w ciszy? Myślę, że trafnie pan to ujął. Od początku myślano o tym, by to było miejsce żywe – nie tylko edukacyjne, ale też otwarte na doświadczenie i refleksję. To przestrzeń, w której rodziny mogą odnaleźć ślad swoich bliskich i przekazać pamięć dalej. Chciałbym, by była też platformą wymiany doświadczeń, wspomnień i pamiątek. Co ciekawe – i dla mnie jako historyka również zaskakujące – wciąż nie mamy kompleksowego opracowania historii II wojny światowej w Augustowie, widzianej z perspektywy mieszkańców. Tego codziennego życia w cieniu okupacji. I to także jest coś, czym chcemy się w Instytucie Pileckiego w przyszłości zająć. Wystawa w Domu Pamięci ten temat sygnalizuje, ale potencjał jest znacznie większy. Wspomniał pan o Memoriale – rosyjskiej organizacji pozarządowej, zajmującej się badaniem i upamiętnianiem ofiar represji politycznych w ZSRR, a także obroną praw człowieka. To ona w latach 90. jako pierwsza dotarła w archiwach KGB do dokumentów potwierdzających, że doszło do Obławy Augustowskiej. To chyba jeden z wielkich paradoksów historii – że prawdę o jednej z najbardziej przemilczanych sowieckich zbrodni zaczęli odkrywać właśnie Rosjanie. To prawda. I warto o tym głośno mówić – zwłaszcza dziś, kiedy działalność Memoriału została w Rosji zakazana, a na aktywistów spadają represje. Ich rola była absolutnie kluczowa. Na szczęście Memoriał w pewnym stopniu funkcjonuje dalej – poza granicami Rosji. Również w Polsce mają swoich przedstawicieli i są dla nas naturalnym partnerem. Nikita Pietrow będzie zresztą obecny podczas otwarcia Domu Pamięci Obławy Augustowskiej – weźmie udział w jednej z debat. To bardzo ważne, bo historia nie zna narodowości, kiedy chodzi o prawdę i sumienie. W tym kontekście trudno nie zapytać, czy Dom Pamięci może być dziś także głosem ostrzegawczym. Wobec tego, co dzieje się w Ukrainie, wobec rosnącej fali dezinformacji i imperialnych ambicji Rosji… Zdecydowanie tak. Dla mnie nabiera szczególnego znaczenia właśnie teraz – w cieniu wojny w Ukrainie. Bo to, co dziś oglądamy na ekranach telewizorów – Bucza, Irpień, bombardowanie dzielnic mieszkaniowych, przemoc wobec cywili, zbrodnie na jeńcach – to już się przecież kiedyś wydarzyło. W Augustowie, w Suwałkach, w okolicznych wsiach groza wojny trwała i po jej formalnym zakończeniu. To nie jest tylko przeszłość. To są historie, które się powtarzają. I jeżeli mamy z nich wyciągać wnioski, to właśnie po to są takie miejsca jak Dom Pamięci – by ostrzegać, by budować odporność, by przypominać, że zło nie umiera. Czasem po prostu czeka, aż znów się nadarzy okazja. Program obchodów 80. rocznicy Obławy Augustowskiej zapowiada się bardzo bogato. Które wydarzenia są dla pana szczególnie ważne – i dlaczego? To trudny wybór, bo każde z tych wydarzeń ma swoją wagę i sens. Ale skoro jesteśmy instytutem badawczym, to zależało nam, by w programie znalazły się dwie debaty historyczne – tyle że nie w formie akademickich wykładów, a skierowanej do osób zainteresowanych rozmowy. Pierwsza z nich odbędzie się 13 lipca i będzie poświęcona właśnie popularyzacji tematu Obławy Augustowskiej oraz wystawie, którą przygotowaliśmy. Zaprosiliśmy do niej osoby, które przez lata pracowały nad przywróceniem tej historii – często samotnie, wbrew oficjalnemu milczeniu. Będą wśród nich m.in. Zbigniew Gluza, Nikita Pietrow z rosyjskiego Memoriału, prof. Rafał Wnuk, Danuta i Zbigniew Kaszowie oraz Barbara Bojary-Kazberuk. To będzie nie tylko wymiana wiedzy, ale też świadectw. Jestem przekonany, że dla widzów – także tych, którzy przyjdą jako potomkowie ofiar – to może być doświadczenie poruszające. I, mam nadzieję, ważne. A druga debata? Odbędzie się dzień później, 14 lipca. Jej tytuł to "Zmienna pamięć". Tym razem chcemy się pochylić nad zjawiskiem, które mnie osobiście bardzo porusza: dlaczego niektóre lokalne tragedie – mimo ogromnego ciężaru historycznego – nie przebiły się do ogólnopolskiej świadomości? Jak zbrodnia w Piaśnicy czy Tragedia Górnośląska, o których pan wspomniał na początku nasz rozmowy. Tak, zgadza się. To wydarzenia o wielkiej skali, a jednak niemal nieobecne w szkolnych podręcznikach czy w powszechnej pamięci. Dlatego zaprosiliśmy do rozmowy osoby, które od lat zajmują się tymi tematami – zarówno kierowników placówek, jak i naukowców. Chcemy zastanowić się, jak lokalna pamięć może stać się częścią narodowej i ponadnarodowej narracji. I jak sprawić, by takie miejsca jak Dom Pamięci Obławy Augustowskiej były nie tylko muzeum, ale także forum debaty, refleksji i ostrzeżenia. Bo ten dom – chcemy tego bardzo – ma być papierkiem lakmusowym. Pokazywać, gdzie jesteśmy dziś jako społeczeństwo i czego nie możemy zapomnieć, zwłaszcza patrząc na to, co dzieje się tuż obok, za naszą wschodnią granicą. Historia to narzędzie poznania – ale bywa też narzędziem walki. Jak nie dopuścić do tego, by pamięć o ofiarach – również tych z Obławy Augustowskiej – została wciągnięta w bieżącą grę polityczną? Kluczowe jest uświadomienie sobie, że nie istnieje jedna, jedyna pamięć – mamy do czynienia z polifonią pamięci. Nie z dowolnością, nie z kakofonią – tylko z różnorodnością doświadczeń, które musimy starać się zrozumieć i osadzić w szerszym kontekście. Dlatego nie chodzi o to, by jedne wydarzenia przeciwstawiać innym, forsować wybrane głosy przeciwko pozostałym, tylko by każdorazowo dostrzegać ich specyfikę i mówić o nich uczciwie – również w edukacji. Instytut Pileckiego pracuje nad materiałami, które mogą wspierać szkoły w rzetelnym opowiadaniu o takich historiach. Potrzebny jest dialog – także z Instytutem Pamięci Narodowej czy zagranicznymi instytucjami, które pielęgnują podobne miejsca pamięci. Marzy mi się, by piwnice Domu Turka, te dramatyczne świadectwa historii, kiedyś stały się częścią szerszego projektu – na przykład wspólnego europejskiego dziedzictwa wpisanego na listę UNESCO. Bo to, że te miejsca są naznaczone cierpieniem, nie oznacza, że nie wolno o nich mówić. Wręcz przeciwnie – właśnie dlatego mówić trzeba. Wyobrażam sobie, że Dom Pamięci Obławy Augustowskiej to dla pana bardziej początek nowego etapu niż symboliczne zwieńczenie pewnego wysiłku. I zarazem także domknięcie pewnych procesów, które zostały zapoczątkowane wcześniej, przez moich poprzedników, kierujących placówką. Instytut Pileckiego od początku miał trzy zasadnicze cele: badanie, popularyzowanie i upamiętnianie. I myślę, że to miejsce w naturalny sposób te trzy funkcje łączy. Daje nam nowe możliwości badawcze – choćby opracowanie biografii osób, których nazwiska znajdują się na ścianach piwnic. Wciąż mamy wiele białych plam, choćby jeśli chodzi o życie codzienne mieszkańców Augustowa w czasie wojny. To wszystko czeka na opisanie. Ale chodzi też o popularyzację – by mówić o tych wydarzeniach w sposób zrozumiały, dostępny, uczciwy. Wystawa stała to jedno, ale mamy też przestrzeń na ekspozycje czasowe, działania edukacyjne, współpracę z lokalną społecznością. Korzystamy też z podcastów, YouTube’a – różnych form, które pozwalają dotrzeć do szerokiego grona odbiorców. I wreszcie pamięć – nie tylko pomnik, nie tylko muzeum, ale przestrzeń refleksji i terapii, która żyje, rezonuje i uczy – i pozwala przetwarzać traumę. To, co wydarzyło się w 1945 r., niesie echo do dziś – również wobec wojny w Ukrainie. Dlatego to miejsce – i jego przesłanie – są dziś tak bardzo potrzebne. Skoro Białoruś odmawia ekshumacji, czy Instytut Pileckiego ma jakieś konkretne strategie lub plany na przyszłość, aby przełamać tę impasową sytuację, nawet w obliczu obecnych napięć politycznych? To nie zależy od nas, nie zależy od żadnej instytucji naukowej czy muzealnej. Naszym zadaniem jest stałe przypominać o sprawie, rzetelna praca badawcza, by być gotowym do działania, gdy nastąpi polityczny przełom. Dojść do niego może jednak tylko w ramach walki samych Białorusinów o demokratyczne przemiany w ich ojczyźnie. Czy bez prawdy, bez odnalezienia grobów, bez symbolicznego domknięcia – możliwe jest prawdziwe pojednanie między potomkami ofiar i sprawców? To jedno z najtrudniejszych pytań, jakie można postawić. Bo pojednanie to nie proces polityczny, który można zadekretować – to głęboka, bardzo osobista decyzja. I nie każdemu będzie dana. Nie każdy będzie chciał lub potrafił się pojednać. Nie mamy też prawa tego wymagać. My jako Instytut nie mamy wpływu na ludzkie emocje, ale możemy coś równie ważnego: stwarzać przestrzeń do rozmowy. Możemy informować, dokumentować, budować mosty. To nie daje gwarancji pojednania – ale daje szansę, by ktoś kiedyś, może za rok, może za pokolenie, zrobił ten krok. I może to wystarczy. Prof. Krzysztof Ruchniewicz © mat. prasowe Krzysztof Henryk Ruchniewicz (ur. 27 stycznia 1967 we Wrocławiu) – historyk, niemcoznawca, profesor tytularny, fotografik, bloger i podcaster. Od 2002 kierownik katedry historii najnowszej w Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego, od 2024 dyrektor Instytutu Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego.
: Data Publikacji.: 11-07-25
: Opis.: W czasach, gdy ceny zabiegów medycyny estetycznej przyprawiają o zawrót głowy, coraz więcej Polek sięga po sprawdzone, zdecydowanie tańsze alternatywy. Maści z apteki, które kosztują zaledwie kilka złotych, potrafią zdziałać cuda – wygładzają zmarszczki, poprawiają jędrność skóry i nadają cerze blasku. Co warto o nich wiedzieć? Maści dostępne w aptekach za kilka złotych potrafią skutecznie wygładzić zmarszczki i poprawić kondycję skóry. Wiele aptecznych maści działa przeciwstarzeniowo dzięki prostym i silnie działającym składnikom aktywnym Regularne, ostrożne stosowanie tych produktów może przynieść efekty porównywalne z drogimi kosmetykami bez obciążania portfela Maść z witaminą A, znana także jako maść retinolowa, to klasyka domowej pielęgnacji przeciwstarzeniowej. Retinol to jeden z najlepiej przebadanych składników odmładzających – pobudza odnowę komórkową, wygładza strukturę skóry i stymuluje produkcję kolagenu. Regularne stosowanie tej niepozornej maści może wyraźnie spłycić drobne zmarszczki, poprawić koloryt skóry i przywrócić jej zdrowy blask. Maść z retinolem dostępna jest w każdej aptece za około 3–6 zł. Warto jednak pamiętać, że to produkt silnie działający – najlepiej wprowadzać go stopniowo i zawsze łączyć z wysoką ochroną przeciwsłoneczną w ciągu dnia, by uniknąć podrażnień i przebarwień. Choć maść cynkowa od lat znana jest jako remedium na zmiany trądzikowe, jej potencjał w pielęgnacji anti-aging często jest niedoceniany. Tymczasem dzięki właściwościom ściągającym i przeciwzapalnym doskonale sprawdza się jako kosmetyk, który ujednolica cerę. Po kilku dniach regularnego stosowania skóra staje się gładsza, mniej zaczerwieniona, a pory są zauważalnie zmniejszone. Maść kosztuje zaledwie kilka złotych, ale należy stosować ją punktowo lub cienką warstwą, ponieważ jej gęsta konsystencja i biały kolor mogą być uciążliwe na dzień. Idealnie sprawdza się jako maska na noc – zwłaszcza dla cery tłustej i mieszanej. Przeczytaj też: Wygładza kurze łapki pod oczami. Ten krem na zmarszczki to hit za 30 zł Maść cynkowa nie tylko łagodzi trądzik, ale też wygładza cerę. Fot. Canva Witamina E, nazywana witaminą młodości, neutralizuje wolne rodniki, chroni komórki skóry i zapobiega utracie jędrności. Maści zawierające witaminę E lub preparaty „wit. E w kapsułkach do nacierania” są doskonałym dodatkiem do wieczornej pielęgnacji – szczególnie dla skóry suchej, zmęczonej i pozbawionej blasku. Witamina E działa również łagodząco i regenerująco, wspierając odbudowę bariery hydrolipidowej. Tego typu produkty znajdziemy w aptekach już za 6–12 zł. Można je stosować samodzielnie lub mieszać z kremem, by wzmocnić ich działanie. Maść z witaminą E odżywa, wygładza i regeneruje skórę twarzy. Fot. Canva/Evelien Doosje Maści z apteki to nie tylko tanie, ale często również bardziej skoncentrowane i proste składowo preparaty. Nie zawierają zbędnych substancji zapachowych ani silikonów, co czyni je przyjaznymi dla skóry wrażliwej i skłonnej do alergii. Choć nie są reklamowane jako kosmetyki anti-aging, zawarte w nich substancje aktywne – jak witamina A, E czy cynk – odgrywają kluczową rolę w zachowaniu młodego wyglądu skóry. Wiele kobiet, które szukały oszczędności, na stałe włączyło je do swojej rutyny pielęgnacyjnej. 20250711 AD. http://e-manus.pl/
: Data Publikacji.: 11-07-25
: Opis.: Genetyka, epigenetyka, skład ciała. Prof. Postuła: To badania medycyny długowieczności. 20250711 AD. Katarzyna Pinkosz, NewsMed, Wprost: Panie Profesorze, w poprzedniej rozmowie z cyklu „Stąd do długowieczności” mówił Pan o tym, że warto wykonywać cyklicznie badania morfologii, ale – trzeba je porównywać niekoniecznie z normami populacyjnymi tylko z naszymi wcześniejszymi wynikami. Dzięki temu możemy zobaczyć trend, co dzieje się z naszym organizmem. Jakie badania jeszcze warto wykonać, myśląc o zdrowym długim życiu? Prof. Marek Postuła: Kolejna rzecz to badania poziomu mikroelementów. Bardzo często przychodzą do mnie osoby aktywne, dlatego zlecam badania żelaza i gospodarki żelazowej. Myślę, że to jest bardzo niedoceniony problem. Często te badania są zlecane dopiero wtedy, gdy w morfologii są widoczne odchylania. Nie powinniśmy na to czekać, bo odchylenia w morfologii są widoczne już na późnym etapie. Trzeba interweniować wcześniej. Dlatego zlecam badania poziomu żelaza i ferrytyny. Żelazo może być jeszcze prawidłowe, ale jego magazyny mogą być już na wyczerpaniu. Jest to sygnał dla mnie, by zaproponować np. radykalną zmianę diety, zwrócić uwagę na źródła żelaza lub zacząć suplementować żelazo. Lista badań, które Pan zaleca, jest indywidualna, dostosowana do każdej osoby? Zaczynam od wywiadu lekarskiego, zbadania pacjenta, obejrzenia wcześniejszych wyników. Dzięki temu wiem, jakie kolejne badania warto wykonać, w jakim kierunku iść. Nie jest konieczne zbadanie od razu np. kilkudziesięciu biomarkerów oferowanych w ramach „pakietów długowieczności” Uważam, że z jednej strony muszą to być bardzo dobrze zaplanowane badania, a z drugiej strony – ich analiza. Na pewno wkrótce będą platformy AI, które będą podpowiadać, jakie są „słabsze strony” danej osoby. To będzie prawdziwa personalizacja medycyny. Być może dla danej osoby cholesterol LDL 120 jest OK, a dla innej – jest za wysoki. Czy w celu dobrego poznania organizmu konieczne są też badania genetyczne? Tak, bo musimy zrozumieć nasz organizm. Myślę tu o badaniach genetycznych, w których poszukujemy predyspozycji genetycznych. Gdy np. mamy podwyższony cholesterol, lipoproteinę (a), apolipoproteinę B to – żeby lepiej zrozumieć ryzyko sercowo-naczyniowe – warto wykonać badanie genetyczne, by wiedzieć, czy mamy genetyczną predyspozycję do chorób sercowo-naczyniowych. Jeśli nie, a normy są tylko lekko przekroczone, to można skupić się na aktywności fizycznej, diecie, długoterminowo pracować nad stylem życia. Jeśli natomiast pacjent ma wysoki tzw. polygenic risk score… Co jest polygenic risk score? Polygenic risk score (PRS), oznacza wysokie ryzyko genetyczne. To „genetyczny wynik ryzyka”, który określa, jak bardzo nasze geny zwiększają lub zmniejszają prawdopodobieństwo zachorowania na daną chorobę. To narzędzie pozwala oszacować ryzyko na podstawie wielu wariantów genetycznych, które samodzielnie mają niewielki wpływ, ale razem mogą znacząco zwiększać ryzyko wystąpienia choroby. Jeśli pacjent ma wysoki PRS plus podwyższony cholesterol, to oprócz zmiany w stylu życia konieczna jest farmakoterapia. Dzięki nowoczesnym metodom sekwencjonowania genetycznego możemy indywidualnie ocenić ryzyko wystąpienia wielu chorób w kolejnych dekadach życia. To z kolei pomaga spersonalizować zalecania prewencyjne do końca życia. Ważne są też badania epigenetyczne? Tak, oprócz badań genetycznych ważne są też badania epigenetyczne – mamy zegary biologiczne, które pokazują nam nasz wiek biologiczny w stosunku do wieku chronologicznego. Badania te oparte są na metylacji DNA, czyli modyfikacjach chemicznych w DNA, które wpływają na to, jak geny są „włączane” lub „wyłączane”, ale nie zmieniają samej sekwencji genów. Metylacja DNA polega na dodawaniu grup metylowych do określonych miejsc w genomie, zwłaszcza w regionach CpG, co może regulować aktywność genów. Metylacja DNA zmienia się wraz z wiekiem, a jej analiza pozwala określić biologiczny wiek organizmu, czyli rzeczywisty stan komórek w porównaniu do wieku metrykalnego. Niektóre wzory metylacji są powiązane z wyższym ryzykiem chorób, takich jak nowotwory, choroby sercowo-naczyniowe czy neurodegeneracyjne. Metylacja DNA odzwierciedla wpływ czynników zewnętrznych, takich jak dieta, aktywność fizyczna, stres czy ekspozycja na toksyny. Kolejne badania to analiza składu ciała. Nie wystarcza znać swoje BMI? Nie; uważam, że każdy powinien regularnie sprawdzać skład ciała, nie tylko dlatego, by wiedzieć, jaki ma procent tkanki tłuszczowej, ale przede wszystkim, jaki ma procent tkanki mięśniowej oraz stan tkanki kostnej. Masa ciała może być stabilna nawet przez większość życia, natomiast problemem jest to, że tracimy masę mięśniową. Tkanka tłuszczowa zastępuje masę mięśniową. Może to nie być początkowo zauważalne, jednak w 7-8. dekadzie życia może się okazać, że nie mamy siły, bo nie mamy mięśni. Stąd badania analizy składu ciała – złotym standardem jest DEXA, czyli urządzenie oparte na niskodawkowym promieniowaniu RTG, najczęściej stosowane w Polsce do badań w kierunku osteoporozy. Można również dzięki niemu bardzo precyzyjnie zbadać skład ciała. To badanie jest dużo bardziej precyzyjne niż badanie składu ciała za pomocą bioimpedancji, ponieważ w tym przypadku wynik może być zależny np. od stanu nawodnienia. Jeśli jednak wykonujemy to badanie regularnie, to również możemy ocenić, w jakim kierunku zmierzamy, jaki jest trend. Ja wykonuję też pomiar VO2max, czyli maksymalne pochłanianie tlenu podczas wysiłku w trakcie wysiłku. Tu złotym standardem jest ergospirometria, czyli badanie, które ma zastosowanie w medycynie sportowej: dzięki znajomości VO2max, jesteśmy w stanie lepiej zaplanować trening. W medycynie długowieczności zrozumienie tego parametru pozwala zaplanować prawidłową aktywność fizyczną, oczywiście dostosowaną do możliwości na danym etapie życia. Parametr VO2max fizjologicznie spada co roku mniej więcej o 0,5-1 ml/kg masy ciała – jeśli nie jesteśmy aktywni fizycznie. Jeśli jesteśmy aktywni fizycznie, to będzie zmniejszał się mniej, a nawet przy dobrze dobranym treningu możemy go utrzymać na stałym poziomie lub nawet podwyższyć, a tym samym zbudować nasz kapitał na przyszłość. Ważna jest też ocena siły mięśni. Najprostszy sprzęt to dynamometr, mierzący uścisk dłoni. Oczywiście są też elektroniczne platformy, dzięki którym można sprawdzić siłę wszystkich mięśni. Technologia nas nie ogranicza – można zbudować platformy do oceny różnych grup mięśniowych. Te wszystkie badania najlepiej wykonywać u osób, które są zdrowe? Do mnie w większości przypadków przychodzą osoby zdrowe, aktywne fizycznie, dbające o dietę. Jednak bardzo często okazuje się, że już są pewne zaniedbania. Warto pewne rzeczy zacząć poprawiać na wczesnym etapie, choć organizm jeszcze daje sobie radę. Medycyna długowieczności to profilaktyka na bardzo wczesnym etapie, by nie doszło do podwyższania cholesterolu, glukozy, kwasu moczowego, kiedy trzeba podawać leki. Wszystkie interwencje zakładają modyfikację stylu życia, jednak większość lekarzy mówi po prostu: „Proszę więcej się ruszać i mniej jeść”. Takie słowa to za mało; niewiele osób się do nich zastosuje. Wszyscy wiemy, że tak powinniśmy robić, ale niewiele osób tak postępuje. Pamiętam niedawny wykład na temat długowieczności; na sali było ponad stu lekarzy, głównie kardiologów. Gdy zapytałem, kto jest regularnie aktywny fizycznie, to zgłosiły się dwie osoby. A przecież na tle innych specjalności kardiolodzy wyróżniają się wiedzą i podejściem do zdrowego stylu życia, podpierają się twardymi danymi naukowymi. Tylko nie zawsze idzie to w parze z przestrzeganiem nawet minimalnych zaleceń dotyczących trybu życia. http://e-manus.pl/
: Data Publikacji.: 11-07-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025