Nadmi
- Kraj:Polska
- : Język.:deutsch
- : Utworzony.: 06-10-15
- : Ostatnie Logowanie.: 07-06-25
: Opis.: Czysta toaleta to wizytówka każdego domu. Jednak, aby zachować ją w idealnym stanie, trzeba poświęcić chwilę czasu na dokładne sprzątanie. Jak odświeżyć sedes, żeby wyglądał jak w hotelu? Warto sięgnąć po dwa przedmioty kuchenne, które poradzą sobie z trudno dostępnymi miejscami. Często nie zdajemy sobie sprawy, że po spuszczeniu wody w toalecie, bakterie zostają rozpylane na wysokość nawet 1,5 metra. Drobnoustroje opadają na nasze szczoteczki do zębów, grzebienie i ręczniki. Nawet jeśli opuścimy deskę klozetową, nie eliminuje to całkowicie problemu. Bakterie będą się przedostawać przez szczeliny i dalej rozprzestrzeniać w naszej łazience. Jak wyczyścić toaletę? Czystość toalety to nie tylko kwestia estetyki, ale także zdrowia. Jednym z podstawowych elementów wyposażenia jest sedes. Okazuje się jednak, że utrzymanie go w idealnym stanie, mimo starań, nie zawsze jest takie proste. Powodem są zacieki i brzydkie plamy pojawiające się w muszli. Jednym z najlepszych rozwiązań jest ocet, który ma właściwości dezynfekujące i odkamieniające. Ocet nie tylko świetnie radzi sobie z WC, ale również pozbywa się zacieków i kamienia pod prysznicem czy w umywalce. Można go stosować zarówno samodzielnie, jak i w połączeniu z sodą oczyszczoną. Dobrze wiedzą o tym także osoby sprzątające w eleganckich hotelach, gdzie muszla musi lśnić. Podstawową zasadą jest regularność – nie czekaj, aż zabrudzenia staną się trudne do usunięcia. Wykonuj cotygodniowe czyszczenie, aby uniknąć pojawiania się zacieków z kamienia czy rdzy. Podczas czyszczenia ważne są odpowiednie narzędzia. Tradycyjna szczotka do WC często nie dociera do trudno dostępnych miejsc. Idealnym rozwiązaniem będzie użycie niepotrzebnego widelca z zamocowaną na nim gąbką kuchenną. Dzięki temu z łatwością oczyścisz zakamarki wokół rantu muszli oraz inne trudno dostępne miejsca. Domowa pasta do czyszczenia sedesu. Aby przygotować tę mieszankę czyszczącą, potrzebujesz sody oczyszczonej, kwasku cytrynowego i wody. W proporcjach 3:2:1 wymieszaj wszystkie składniki, a następnie nałóż je na zabrudzony obszar. Pozostaw na przynajmniej pół godziny, a następnie dokładnie wypłucz powierzchnię wodą. Toaleta będzie lśnić czystością.
: Data Publikacji.: 27-05-25
: Opis.: System poczty pneumatycznej. Niezwykły wynalazek, o którym wszyscy zapomnieli. © H_Ko/Bundesarchiv / Shutterstock/Wikipedia (domena publiczna) W dniu 1 grudnia 1876 r. w Berlinie uruchomiono ogólnodostępną, szybką pocztę miejską. Przesyłki były wysyłane przez miasto w sieci podziemnych rur wykorzystujących pneumatykę. Wiele z paczek dotarło do odbiorcy w mniej niż 20 min. W świecie komunikacji cyfrowej istnieje idealne medium do niemal każdego celu – e-mail jest szybkim substytutem poczty, a wiadomości głosowe np. na Messengerze są odpowiednie do nieformalnych krótkich wiadomości. Nie wspominając już o spotkaniach, które mogą odbywać się za pośrednictwem wideokonferencji. Jeśli jednak chcesz szybko dostarczyć oryginalny dokument do odbiorcy we własnym mieście, nadal musisz uciekać się do najstarszej formy dostarczania wiadomości – kurierów. W XXI w. dawni biegacze i jeźdźcy na koniach zostali zastąpieni przez osoby kurierskie poruszające się na rowerach, które mkną przez miasto bez względu na pogodę. Jednak na długo przed II wojną światową, prawie zapomniany dziś system komunikacji był szybszy i zawsze tańszy niż tacy "kowboje wielkiego miasta". Berlińska poczta miejska wykorzystująca system pneumatyczny działa dla ogółu społeczeństwa przez dokładnie 100 lat, od 1 grudnia 1876 r. do końca 1976 r. Powstała w ten sposób sieć była używana w ramach poczty już od 1865 r. i działała ona również dla władz Berlina Wschodniego przez kilka lat dłużej, do ok. 1986 r. Sieć do transportu przesyłek Pomysł był porywający i nadal jest – stosunkowo prosta sieć podziemnych rur służyła do wysyłania przesyłek przez miasto za pomocą środków pneumatycznych. Nadawca dostarczał je do jednego z początkowo 15, a ostatecznie do 94 połączonych urzędów pocztowych. List był umieszczany w specjalnej kasecie, oficjalnie nazywanej "skrzynką z rurą pneumatyczną" i szybko przemianowanej przez mieszkańców na "bombę z rurą pneumatyczną". Wytwarzane maszynowo podciśnienie wciągało puszkę do tuby. "Bomby" były następnie przesyłane przez sieć z prędkością od 10 do 15 m na sek. (od 36 do 55 km na godz.), na przemian za pomocą sprężonego i zasysanego powietrza. Początkowo ręcznie przez stacje pośrednie, później w pełni automatycznie za pomocą przełączników elektromagnetycznych, przesyłka w tubie pneumatycznej docierała do stacji najbliższej miejsca przeznaczenia. Tam czekał już kurier, który natychmiast dostarczał przesyłkę do odbiorcy. Kiedy w 1938 r. berlińska poczta miejska osiągnęła swój największy zasięg, istniało ponad 250 km publicznie dostępnych linii metra w obrębie pierścienia S-Bahn, ale także w Grunewald, Lichtenberg i Pankow. Systemem sterowały dwa centra kontrolne, główne biuro telegraficzne na Oranienburger Straße w Mitte i urząd pocztowy Charlottenburg 2 na Goethestraße w pobliżu Ogrodu Zoologicznego. Istniała również druga, tajna sieć rur pneumatycznych, która łączyła budynki rządowe przy Wilhelmstraße z różnymi innymi biurami. System pneumatycznej poczty w Berlinie (stanna 1885 r.) © Königlich Preußische Telegraphendirektion / Wikipedia (domena publiczna) W najlepszych czasach poczty pneumatycznej od nadania do odbioru wielu przesyłek mijało mniej niż 20 min, a żadna nie trwała dłużej niż godzinę. Nawet na najdłuższych trasach, na przykład z Rummelsburga na południowym wschodzie do Grunewaldu na południowym zachodzie lub z Pankow na północy do Tempelhof na południu. Żaden współczesny kurier rowerowy nie jest w stanie utrzymać takiej prędkości. Nawet najszybsi "asfaltowi kowboje" potrzebują co najmniej 25 min, aby dostać się z Oranienburger Straße na Goethestraße. Pneumatyczna przesyłka rurowa pokonywała ten sam dystans w mniej niż dziesięć minut. Paczkomaty mogą się przy tym schować Berliński system rur pneumatycznych nie był pierwszym tego rodzaju. Pneumatyczny, podziemny system transportu listów powstał już w Londynie w 1853 r. Jednak praktyczny przełom dla jeszcze starszej idei pneumatycznego systemu rurowego nastąpił dopiero wraz z szybką i niezawodną siecią w prusko-niemieckiej stolicy. Wkrótce została ona skopiowana na całym świecie i stała się wzorem dla miast od Pragi przez Paryż i Brukselę po Nowy Jork. Przeczytaj także: Sąsiad Polski poniósł spektakularną porażkę. "Byliśmy zbyt ambitni" Większość pozostałości sieci rur pneumatycznych została wyrwana z ziemi podczas rozległych przebudów i nowych budynków w Berlinie od czasu zjednoczenia w 1990 r. – relikty z dawnych lat wciąż można znaleźć na wystawie Berlińskiego Stowarzyszenia Podziemi i w Muzeum Komunikacji. W dawnym głównym biurze telegraficznym obecnie eleganckim hotelu, pneumatyczne maszyny rurowe przyciągają wzrok, w tym w drodze do podziemnych toalet. Berliński system rur pneumatycznych doznał dwóch poważnych ciosów – częściowego zniszczenia podczas II wojny światowej i późniejszego podziału miasta. Ostatecznie padł ofiarą rozkazu Federalnego Ministerstwa Poczty w Bonn i reorganizacji ruchu. Z powodu bombardowań, a przede wszystkim bitwy o Berlin pod koniec kwietnia 1945 r. i demontażu przez Sowietów po kapitulacji, prawie trzy czwarte ze 102 stacji rur pneumatycznych nie działało już w 1945 r. Wiele podziemnych tras zostało przerwanych. Niemniej jednak do końca 1946 r. berlińscy listonosze przywrócili około 37 km sieci i 14 urzędów – początkowo tylko do użytku wewnętrznego. Pomimo wybuchu zimnej wojny, renowacja była kontynuowana i do 1948 r. 38 stacji i 117 km sieci było ponownie uruchomionych. Wówczas jednak system rur pneumatycznych został dotknięty drugim ciężkim ciosem – podczas blokady "Główny Zarząd Poczty i Telekomunikacji" w Berlinie Wschodnim odciął trzy główne połączenia między sektorem radzieckim i zachodnim. Nigdy więcej nie zostały one zamknięte. Oddzielne sieci nadal jednak działały. Na wschodzie stara rozdzielnia przy Oranienburger Straße pozostała centrum sieci, podczas gdy na zachodzie druga rozdzielnia przy Goethestraße przejęła tę samą funkcję. Co więcej, system została tu nawet rozbudowany i do 1961 r. dodano przedłużenia do Zehlendorf, Spandau i Reinickendorf. Sieć w Berlinie Zachodnim obejmowała 192 km, gdy 6 lutego 1963 r. Ministerstwo Poczty niespodziewanie nakazało zaprzestanie publicznych usług pneumatycznych w Berlinie Zachodnim. Od tego momentu sieć, która została rozbudowana dużym kosztem, miała być używana tylko w obrębie urzędu pocztowego. Ale nawet to wkrótce się skończyło – kiedy wprowadzenie pocztowych czeków gotówkowych w 1969 r. sprawiło, że sprawdzanie formularzy w centralnych pocztowych urzędach stało się zbędne, a wraz z nim szybki transport z odpowiednich urzędów pocztowych do nich, rozdział rur pneumatycznych w Berlinie Zachodnim dobiegł końca 3 stycznia 1971 r. Niezwykły system dostarczania przesyłek to dziś ciekawostka "Bomba" z rury pneumatycznej po raz ostatni wymknęła się z systemu odbiorczego na poczcie Goethestraße. We wschodniej części miasta wygaszenie systemu rur pneumatycznych trwał pięć lat dłużej – dopiero w 1976 r. zaprzestano świadczenia usługi, która była już prawie nieużywana. Dziś na świecie nie ma już ani jednego miejskiego systemu rur pneumatycznych i ostatnią dużą siecią, która została zamknięta, był system w Paryżu w marcu 1984 r. Stosunkowo wysokie koszty operacyjne położyły kres systemom, które nie były modernizowane przez długi czas. Biorąc pod uwagę niezbędne inwestycje, ponowne utworzenie ogólnomiejskiej sieci rur pneumatycznych byłoby dziś niemożliwe.
: Data Publikacji.: 26-05-25
: Opis.: Rozwój bezzałogowych technologii nieustannie przyspiesza, a dowodem na to jest ostatni wynalazek opracowany przez chińskich inżynierów. Wcześniej ta sztuka nie udała się Amerykanom. Drony z laserami znacznie zwiększą możliwości chińskiej armii. 2024.12.20 Naukowcy stworzyli kompaktowe urządzenie, które umożliwia uzbrajanie małych dronów w silne wiązki laserowe. Wedle badaczy, którym przewodzi tzw. Szalony Li, promień ma mieć tak dużą moc, iż jest w stanie nawet ciąć metal. Eksperci przekonują, że bezzałogowiec z laserem w technologii NIR (chodzi o tzw. promieniowanie czerwone w bliskim zakresie, które pozwala na wnikanie promieni pod skórę) mógłby stawić czoła oddziałowi w pełni uzbrojonych żołnierzy. Laserowy przełom i drony dla chińskich armii „Szalony Li” to Li Xiao, uznany fachowiec od technologii laserowych, naukowiec kierujący badaczami z Narodowego Uniwersytetu Technologii Obronnych Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. To jego zespół wpadł na pomysł wyposażania małych dronów w taką nowoczesną broń. Wiązka tego lasera ma być 200 milionów razy silniejszy niż wiązka o długości fali 1080 nanometrów. Do oddania „strzału” dron potrzebuje zaledwie pięciu mikrowatów mocy. To wystarczy, by spowodować ślepotę u wrogiego żołnierza, przeciąć metalowy element i odparować tłuszcz pod skórą człowieka. O projekcie wyposażania przez Chińczyków małych bezzałogowców w lasery o dużym zasięgu rażenia donosi „South China Morning Post”. Jak wskazuje, to prawdziwy przełom, bo do tej pory użycie takiego promienia wymagało zastosowania sprzętu wielkości ciężarówki. Zastosowanie tej technologii na dronie wydawało się wręcz abstrakcyjne. „Salony Li” dokonał jednak przełomu, uciekając się do innego podejścia. Dron nie jest bowiem bezpośrednim źródłem emisji wiązki, a jedynie ogniwem. Bezzałogowiec odbiera ją ze stacji naziemnej i przekierowuje promień lasera w stronę celu. Jego moc ma sięgać do 30 kW. Jak Chińczycy tworzyli latającą broń laserową? Konstrukcji urządzenia laserowego nie była jedynym wyzwaniem, z jakim mierzyli się naukowcy. Problem dotyczył również wibracji, które utrudniają precyzyjnego zastosowania lasera. Badacze mieli jednak poradzić sobie i z tym, stosując nową technologię izolacji drgań. Narodowego Uniwersytetu Technologii Obronnych Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej ma spore doświadczenie w tworzeniu laserowej broni. Już w ub. r. w jego laboratoriach miał powstać projekt emitera wiązek, który może „strzelać” w nieskończoność, bez ryzyka przegrzania się urządzenia. Dotychczas stanowiło to spore wyzwanie, gdyż na skutek nadmiaru ciepła sprzęt laserowy tracił swą moc, zniekształcał się i wyłączał. Nowy chiński system chłodzenia „przedmuchuje” broń z dużą skutecznością, co – jak zauważył w mediach społecznościowych były brytyjski urzędnik wojskowy Steve Weaver – stanowi rewolucję. „Jeśli chińscy naukowcy przezwyciężyli problemy z nagrzewaniem i zniekształceniami, to jest to wielki przełom, biorąc pod uwagę niepowodzenia USA w tej dziedzinie” – napisał.
: Data Publikacji.: 24-05-25
: Opis.: Niemal dwa lata temu na Aleksandrę Kąkol, młodą pediatrę, spadła tragiczna diagnoza: rak dróg żółciowych z przerzutami do wątroby. Lekarze w Polsce powiedzieli, że zostały jej trzy miesiące życia i zaproponowali chemioterapię paliatywną. Nie godząc się z "wyrokiem", postanowiła sama poszukać dla siebie ratunku. Znalazła go w Indiach. — Rak odziera z człowieczeństwa. Gdy Aleksandra Kąkol zachorowała na raka, polscy lekarze poradzili jej, by spisała testament i wybrała się na ostatnie wakacje. Miała przeżyć maksymalnie trzy miesiące Lekarka wzięła sprawy w swoje ręce i znalazła leczenie w Indiach, gdzie przeszła przeszczep wątroby od żywego dawcy — Codziennie rano byłam budzona o piątej, myta przez personel, jeżeli nie mogłam sama tego zrobić. Myto mi zęby, zmieniano mi całą bieliznę pościelową, dawano mi nową piżamę — wspomina wysoki poziom opieki w Indiach. Gdy Aleksandra Kąkol usłyszała druzgocącą diagnozę, miała 31 lat. Sama jest lekarzem, więc od razu wiedziała, że rak dróg żółciowych rokuje fatalnie. — Kiedy ta diagnoza była postawiona, to ja wiedziałam, że to jest nowotwór, który po prostu nieuchronnie zabija — wspomina w rozmowie z tygodnikiem "Wprost". Samo uzyskanie diagnozy trwało pięć tygodni, a każdy dzień był pełen lęku. — Kolejne wizyty, kolejne przypuszczenia, kolejne nieuniknione procedury, pomiędzy których wykonaniem nie czujesz nic oprócz strachu i niepewności. Bo ja wiedziałam, jak bardzo chora jestem, jak bardzo jest to duże, bo było to widać w USG — mówi. Kiedy było już wiadomo, że to rzadki nowotwór, w Polsce powiedziano jej, że zostały jej trzy miesiące życia. Konsultowała swoje wyniki z wieloma lekarzami, jednak jedyne, co proponowali, to chemioterapia paliatywna. — Jedyną radę, jaką dostałam, to spisać testament i być z rodziną jak najdłużej, pojechać na jakieś wymarzone wakacje, bo jestem jeszcze w dobrym stanie — mówi. Aleksandra Kąkol nie zgodziła się jednak z wyrokiem śmierci i postanowiła sama poszukać dla siebie leczenia. Znalazła je w Indiach, gdzie przeszła przeszczep od żywego dawcy, osoby z bliskiej rodziny. Jak zdradza, poziom opieki w Indiach znacznie różni się od tego, jakiego doświadczyła w polskich szpitalach. Codziennie rano świeża piżama i pościel Aleksandra Kąkol leżała w kilku szpitalach w Indiach i każdy z nich pozytywnie ją zaskoczył nie tylko empatią personelu, ale poziomem zwykłych czynności, które były przy niej wykonywane. — Codziennie rano byłam budzona o piątej, myta przez personel, jeżeli nie mogłam sama tego zrobić. Myto mi zęby, zmieniano mi całą bieliznę pościelową, dawano mi nową piżamę, a w Polsce czasem było tak, że ja przez kilka dni leżałam w tej samej pościeli, nieumyta czy głodna, jeżeli nie pomógł mi ktoś bliski. Wspomina, że personel zawsze informował ją o wszystkich działaniach na bieżąco i nigdy nie wykonano badania bez jej wiedzy i zgody, a sama była traktowana jak partner w rozmowie. Oprócz przeszczepu wątroby Aleksandra Kąkol przeszła też radioembolizację i immunoterapię. Indie wybrała z prostej przyczyny: kosztów. Jak wylicza, były ona aż pięciokrotnie niższe niż szacowane koszty leczenia w Stanach Zjednoczonych. — Byłam w szpitalu prywatnym, chociaż zdarzyło mi się być w szpitalu publicznym ze względu na to, że akurat musiałam z niego skorzystać, bo miałam międzylądowanie i nie było innej możliwości, a zaczęłam się źle czuć i chciałam mieć po prostu wykonane badania. Zajęto się mną zupełnie za darmo — wspomina Aleksandra Kąkol, dodając, że poziom empatii pracowników nie różnił się od tego, jakiego doświadczyła w prywatnej placówce. "Rak odziera z człowieczeństwa" Od czasu diagnozy raka dróg żółciowych minęły niemal dwa lata. Obecnie Aleksandra Kąkol ma 33 lata i napisała niedawno książkę "Popatrz, wciąż żyję", która ma premierę 10 grudnia 2024. Jak podkreśla, fakt, że udało jej się pokonać nowotwór, to nie powód do dumy, bo tak naprawdę jest "zmęczonym, zniszczonym człowiekiem, który stara się robić wszystko, aby to życie miało sens". — Ja byłam postawiona w sytuacji, że mogę umrzeć. Ale wiedziałam, że to nie byłaby zwykła śmierć. To jest śmierć w bólu, w męczarniach, z utratą jakiegokolwiek człowieczeństwa. Bo rak odziera ze wszystkiego. Odziera z człowieczeństwa — mówi Aleksandra Kąkol.
: Data Publikacji.: 21-05-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025