Rombacha
- Kraj:Polen
- : Język.:polski
- : Utworzony.: 02-04-16
- : Ostatnie Logowanie.: 07-01-22
Jestem se Rombacha, śmieję się hahaha!
: Opis.: PRETEKINETERKA i EL MICHO. Anno Domini 1881, tak gdzieś w początku czerwca, zebrali się na przyjęciu u El Micho znajomi i sąsiedzi z okolicy, by wymieniać plotki i planować na przyszłość los swoich synów i córek. Nieliczne te okazje wykorzystywano skwapliwie, by nie rzec obligatoryjnie, posługując się rodzicielskim instynktem jak i rozsądkiem podbudowanym przezornością o przyszłość swoją i pozycje dzieci. Pachniało pudrami i solami, a w gotowalni kolor kredy mieszał się z pomadą, różem i krochmalem, którym kłaniały się fiszbiny gorsetów, ineksprimabli i strączki wersalików rozesłane i porzucone w nieładzie. Goście spoceni i wypatrujący z utęsknieniem wieczora rozlokowali się grupkami po ogrodzie i na werandzie, prowadząc rozmowy i obserwując się wzajemnie. A jakby tak przeprosił w pięknych słowach za zaniedbywanie rodzinnych obowiązków? Pretekineterka podziwiała szczupłą kibić El Micho, krążącego od grupki do grupki, po całym wielkim pokoju. Może się z nim pokazywać w każdym towarzystwie. - Nie zauważyłam, by żywił do mnie inne uczucia. - Powiedziała do niej ni z gruszki ni z pietruszki Marija popatrując na chudego młodzieńca mocującego się z niewygodnym mankietem koszuli. - Ma czerwony nos. - Stwierdziła Pretekineterka zerkając badawczo na córkę. - Nie mogłam w nocy spać, przemyśliwując, że panna Lenora mogła się wczoraj nabawić kataru. - Dodała Marija dygając, gdyż właśnie weszli nowi sąsiedzi i wymienili ukłony. - Tak, to niebywały zbieg okoliczności, że i pan był wczoraj w tej samej hacjendzie. - Rzekł sąsiad do El Micho. - Tak, można to zwać zrządzeniem losu. - El Micho podawał sąsiadowi szklaneczkę z kompotem. - Zemsta to najlepsza nagroda. - Dodał sąsiad uśmiechając się szczerze. Tymczasem Pretekineterka słuchała relacji z zaręczyn i o projektach matrymonialnych. - Jestem zaskoczona. - Przyjechał wczoraj. Nic pani nie wiedziała? Deszcz leje od tygodnia a teraz przestało. - Zamknęłam drzwi. - Co pani tu robi? Siostra wspominała, że jest pani tutaj. Dotarła do pani wieść o ślubie Luizy? - Pretekineterka westchnęła, gdyż wiedziała, że Mariji jeszcze nie pisane wyjść za mąż. Marija patrzyła na nią . - Jakimż to sposobem mieli by wytrzymać razem? - Spytała sąsiadka otrzepując suknię. - Myślę, że z czasem się do siebie upodobnią. On zarazi się od niej radością życia, a ona rozsmakuje się w rzeczach okropnych i obrzydliwych. Męskie serce nie potrafi zapomnieć takiej namiętności dla takiej kobiety. Nie powinno. - Pretekineterka zrobiła pół obrotu i oddaliła się do innych. - Wybacz, że kazałem ci czekać. - Rzekł skwapliwie El Micho. - Droga kuzynko, życzę im wszystkiego najlepszego z całego serca. - Dodał i popatrzył na młodych zaręczonych. Na podwórcu strzelali z bicza. Pokaz był imponujący. I muzykanci rozstąpili się ustępując pola. - Najbardziej dokucza mi brak urodziwych kobiet. Na jedną ładną buzię, doprawdy mamy garść maszkaronów. - Rzekł stary sąsiad do El Micho, gdy ten częstował go tytoniem i fajką. - Wielkie nieba, czego tu szukamy? - Upierał się. - Czy podoba się panu atmosfera? Gra jest lekka: dla melomanów. Czy długo pan zabawi? - Pretekineterka podeszła z boku. - Nie wiem, nie jestem pewien. - Rozumiem. - Naprawdę tak. - Wydaje się, że czeka nas kolejne wesele, jeśli wierzyć plotkom. - Pretekineterka wiedziała, że narzeczony umrze niebawem. Pretekineterka nie mogła go ostrzec, choć mogła rozkazać żyć dalej. Poszedł odprowadzić narzeczoną do jej rodziców, a sam wrócił do stolika, gdzie siedziała Marija. Obróciła się plecami do niego, obrażona i wyniosła. Ukłonił się w jej kierunku i wyszedł z pokoju szybkim krokiem. Wybiegła za nim. - Nie widzę tu nic dla siebie. - Prawie krzyknął widząc ją biegnącą. - Dlatego odchodzę. - Czy wszystko dobrze? - Zapytała Marija. - Wyglądasz na zdenerwowaną? - Zatroskał się teraz. - Tak, zrobiło mi się słabo, ale już mi przeszło. - Już od dawna pozostaje pod urokiem twoich zalet. - Dotknął jej ręki i pogładził powoli. - Nie mogę się ożenić z Luizą, czy tego nie widzisz? Popatrzył jej w oczy. I bał się cokolwiek powiedzieć. Jąkał się jakiś czas. Marija patrzyła na niego. - Bądź moją! Nie żądam natychmiastowej odpowiedzi, ale i nie będę ukrywał swoich uczuć. Być może już niebawem uczynisz mnie najszczęśliwszym z mężczyzn.- Wyrzucił w końcu z siebie. Marija stała jakiś czas bez ruchu. - Przyjechałam wtedy do wód a ty.... Wielkie nieba! - Popatrzyła jak wskazówka zbliżała się do niej. Marija zobaczyła jak czas goni ją, nagle, i, nie jest w stanie zapanować nad nim, ani nad swoim ciałem. Pretekineterka mruży oczy zastanawiając się, czy wydać rozkaz. Marija zobaczyła, że stoi nagle przy jakimś klombie a obok słyszy rozmowę. - Poprosił mnie abym poinformował panią , że skoro jest taka pani decyzja, to zacznie rozglądać się za innym zięciem. - Jeśli chodzi o niego. To wyrachowana, zimna istota. Zaręczyny nie mają tu nic do rzeczy. To uczucie nie przeszkadza mu... czynić honory swej kochance! - Jestem ci niezmiernie wdzięczna, ale teraz spieszę się. Potem Marija znowu znalazła się w swoim pokoju. A ktoś zapukał do drzwi. - Dobrze, że panią spotykam, proszono mnie abym zaniósł pani ten liścik. - Proszę wybaczyć. - Powiedziała Marija owijając się chustą. - To takie niespodziewane. Otworzyła list: „Dręczy mnie ból i nadzieja. Być może byłem słaby, ale moja stałość przekona panią o moich zamiarach. Wystarczy jedno słowo i jedno spojrzenie. Czy nie dostrzega pani jak cierpię? Piszę te słowa z trudem. Proszę mnie nie dręczyć swoją obojętnością, gdyż żadne perswazje nie nakłonią mnie do zmiany zdania, bo kocham panią z całej duszy.” Marija złożyła list i spostrzegła, że jej mama stoi w drzwiach. Pretekineterka patrzyła długo na córkę. Mariję ogarnęło ciepło i miłość tak nachalna i druzgocąca cały jej płochy świat marzeń, że nie umiała jej odwzajemnić żadną znaną czułością ludzi. Mama pokazała jej, jak umrze ten gorliwy, szlachetny, niewinny, młody człowiek i gdy rozkazała, umarł gorliwie. Marija płakała, ale jej żal nie dorównywał wielkiej miłości jej mamy do córki. Była to tylko ludzka rozpacz i trochę łez. Pretekineterka przypomniała sobie jak smakuje mózg wydłubywany przez nos długą łyżeczką w obrządku mumifikacji. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS156
: Data Publikacji.: 14-03-25
: Opis.: WĄTPLIWOŚCI. On był nocnym panem i pamięć jego działała najlepiej, gdy grasica wydzielać mogła melatoninę. A więc po zmroku. A więc bez Słońca. Szedł ciemną aleją i przyglądał się starym platanom pamiętającym dwie rewolucje i dwa przewroty. Manolito podążał za nim w odstępie kilkunastu kroków. Szli milcząc po Patio de las Tumbas. Wiele myślał o Mariji siedzącej gdzieś w górach. Sama i opuszczona musiała teraz przez wszystko przejść jeszcze raz. Nie wiedział, kiedy będzie mógł wrócić z Santa Maria de Tule. Dostał list wczoraj i kiedy go czytał wydało mu się, że jakoś jednak dogonił jej myśli. Był poza swym sercem i w jej sercu a to wystarczyło, by zespolić się z jej zaklętymi w atramentowe szlaczki uczuciami. List był poplamiony i brudny, z widocznymi smugami po przewiązaniach sznurkiem. „Hombre! Czy pomyliłam się oddając ci serce? Dlaczego, kiedy nie jestem z tobą czuję, że kocham cię jeszcze bardziej, dlaczego twoja twarz jawi mi się nocą a i dniami widzę ją wciąż oczami mojej wyobraźni? Odkąd cię poznałam nie dbam o innych, kocham cię i modlę się, aby zawsze tak było. Tęsknie za tobą. Wiem, że gdybyśmy się spotkali, to wziąłbyś mnie w ramiona. Gdzie jesteś teraz? Im dużej cię nie widzę, tym bardziej bolesne staje się to nieznośne oczekiwanie słodyczy twych ust i niepokorności twego spojrzenia. Pragnę ci służyć i mniemam, że z ochotą przyjmiesz moją ofiarę. Całuję cię po tysiąckroć mój mężu. Marija.” Schował list do kieszeni i wypił szklaneczkę wódki. Do przeładunku pozostały cztery godziny. Manolito położył się na wznak na kanapce i udawał, że śpi. A może umiał spać jak sowa z jedną połową mózgu w stanie czuwania i otwartym jednym okiem? Hombre siedział w ciemnym fotelu bardzo zadowolony i bardzo zatroskany o Indiankę. Co robiła tam w górach ? Już po pierwszej jej wizycie przywiozła okazy dziwnych kamieni, które owijała w jedwabne chusteczki lub wełniane gałganki. Wiedział przecież po co. Tam byli zaklęci oni sami, czyli on z Mariją, a w innych byli zaklęci succubowie, a w tych najbardziej spiczastych, pretekineterzy. Nie wtrącał się do tego, bo wiedział, że Indianki tak robią. Nie znał nikogo innego, kto by tak robił , ale nie przeszkadzało mu to wcale, wiedząc, że Marija robi to właściwie. Robiła to od kilkuset lat, ostrożnie mówiąc, od dawna, więc umiała dobrze rozpoznawać kamienie. Manolito wstał, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzył. W progu stała Carolina. Przygotowała transporter do odbioru a teraz przyniosła potwierdzenie przeładunku. Carolina sama chciała tę robotę. Tak dla wprawy. Manolito zamknął drzwi i powrócił na kanapkę a ona przeszła do pokoju Hombre i bez słowa rozebrała się. Chwilę siedziała w kabinie prysznica wyginając ciało w różne strony. Potem przebiegła mokra wprost do łóżka Hombre i zakopała się w pościeli. - Chodź wreszcie. Hombre siedział milcząco w ciemnym fotelu pochłonięty myślami o Mariji. Para dzikich oczu patrzyła na niego spod kołdry. Wyczekująco. Hombre zdał sobie sprawę, że jest głupkiem i chciał coś powiedzieć ale zamiast tego nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę zimnego zła i wychylił jednym haustem. Carolina uśmiechnęła się. - Boisz się ? - Szepnęła kołdra. Zbudziła go bladym świtem. - Mówiłaś coś? - Nie. - Uśmiechnęła się słodko Carolina. - Przynieś mi kwiaty, Hombre. Róże albo orchidee. Zjedli śniadanie. Szli po dziwnym, płaskim pustkowiu. Upał wzrastał. Stanęła na wprost niego. - Powiedz, że wiesz, ile dla mnie znaczysz. - Jej oczy były wilgotne. - Powiedz, że wiesz. - No to równowaga została utrzymana. - Rzekł szybko widząc jej twarz. Już to raz przechodził. Powinien się teraz odwrócić i odejść, ale nie mógł oderwać od niej wzroku. Już na samym wstępie przegrał siebie i wygrał miłość. Nie powie jej tego. Za nic na świecie. Wystarczy jeden przegrany. W końcu wydusił z siebie, widząc, że postąpiła w jego kierunku krok i chciała zarzucić mu ramiona na szyję. - Idź już. - Rzekł, powstrzymując jej ręce. Szeptała coś, czego nie rozumiał. Było to bardzo ciche skomlenie wiatru i ustało zaraz. Przytulił ją całą do siebie. Jej włosy pachniały płaczem. - Idź już. Patrzył jak odchodzi oglądając się. Teraz dopiero rozumiał wszystko. Dochodziło to do niego wraz z nieznośnym dzwonieniem w uszach. Nabrał powietrza i wetknął obie ręce w kieszenie. Stał tak patrząc na nią coraz mniej wyraźną w upalnym rozedrganym żarze słońca i kurzu. Hombre myślał o Indiance Mariji, swojej żonie i córce El Micho. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS155
: Data Publikacji.: 14-03-25
: Opis.: AUKCJA. Sprzedany! Drewniany młotek uderzył w podstawkę. Prowadzący otarł pot z grubego karku chusteczką, którą niewprawnym ruchem starał się schować do kieszeni marynarki. Było już dobrze po południu i aukcja zakończyła się sprzedaniem wszystkich obiektów. Wszystkich prócz jednego. Tego oszustwa nikt mu nie udowodni a dokumenty wystawił zgodnie z procedura i opatrzył osobiście pieczęciami. Zegar stojący, który sam wykupił za sporą sumę, by nie wzbudzić podejrzeń, był niepozorny, mały, z okrągłą białą tarczą i literami zamiast cyfr. Zamiast kluczyka miał srebrną korbkę na cieniutkim łańcuszku a dwie kolumienki z fałszywego marmuru różowiły się na tle zielonej obudowy pudła. Całość stała na czterech lwich, złotych łapach podklejonych kawałkami zielonego filcu. Nie zawahał się ani chwili, odkąd dowiedział się o zegarze. Musiał go mieć. Wiedział od swojego ojca, że dlatego zniknął i już nie wrócił. Miał wszelkie opisy i notatki, i obiecał sobie, że nie przegapi tej szansy. Podjechał swoim porsche pod same drzwi domku, który zamieszkiwał samotnie po śmierci żony. Szybko ale ostrożnie przeniósł zawinięty w koc skarb do domu. Ustawił go na biurku tuż przed sobą nie bacząc na leżące tam listy. Siadł wreszcie zmęczony wysiłkiem całego dnia i myślami o spełniającym się śnie. Zegarów był pełny pokój. - Ten zegar stanowi tajemnicę. - Stwierdził był przed laty mały zmarszczony człowieczek w okularach. Ojciec chciał zawsze ułożyć z liter jakieś słowo , ale w końcu wykrył jego prawdziwe działanie. Oprócz tego ten zegar źle chodził. Czasem przyspieszał a czasem przystawał i prawie nie było słychać tykania. Tak twierdził okularnik niepewnie marszcząc czoło, jakby przyznawał się do swojego błędu. - Cyrk to najstarsze widowisko ludzkości. - Nie będziemy tego dłużej ukrywać. - Westchnął ojciec pakując zegar. Okularnik pełen spokoju podreptał w kierunku długiego blatu obłożonego naprężoną sczerniałą, kiedyś brązową skórą. Dopasował wtedy łańcuszek, którym pieczołowicie przymocował korbkę do obudowy. Ojciec wiedział, że musi to być ta korbka i uszanował łańcuszek okularnika. Gdy ojciec zniknął nie było go w kraju. Zegar zniknął wraz z innymi przedmiotami sprzedanymi przez matkę. Kiedy przeczytał notatki zrozumiał, że musi mieć ten zegar. Prawie dotykał tajemnicy. Widział ją na wyciągnięcie ręki. Chciał sprawdzić. Z zamyślenia wyrwał się po kwadransie. Poszedł do kuchni i wrócił z gorącą cytrynadą i pikantnym,i małymi ciasteczkami. Siadł ponownie przy biurku. Otworzył drzwiczki pudła i wyjął korbkę. Na jej kulce zobaczył małą literkę ipsylon pociągniętą zieloną emalią. Nakręcił sprężynę. Ustawił wskazówki według zegarów w pokoju. Zegar ani drgnął. Otworzył śrubkę z tyłu i zdjął pokrywę. Zajrzał do środka, ale mechanizm na pierwszy rzut oka nie wykazywał uszkodzeń. Pędzelkiem odkurzył i przedmuchał mechanizm. Wziął szkło powiększające, gdyż zauważył dziwny, o kanciastym przekroju, metalowy występ, który okazał się pasującym do korbki trójkątnym bolcem. Spróbował pokręcić korbką ale nie dało się jej ani trochę ruszyć. Zajrzał do notatek. Jak to było? Na cyferblacie trzeba ustawić litery ale jak to było? Wertował kartki. Po dwie litery. Najpierw mała wskazówka na 10. To litera X. Teraz długa wskazówka na 2. To litera Z. Teraz poczekać pięć minut aż dojdzie do E. Połykał ciasteczka chrupiąc je głośno i mechanicznie jakby chciał zagłuszyć sekundy. Po pięciu minutach przesunął palcem wskazówkę na E. Teraz znowu odwrócił pudło i spróbował pokręcić korbką. Zrobiła jeden niecały obrót i nagle odskoczyła mała klapka ukazując wnętrze jakiejś małżownicy o płaskich płatkach sprężyny pochylonych jak plastry cebuli na talerzu. Nie widział jeszcze takiej konstrukcji. Przez szkło powiększające zobaczył pełno małych szaroniebieskich tworów tkwiących lub jakby wklejonych do płaszczyzn między sprężynami. Były półprzeźroczyste i matowe zarazem. Przypominały mikroskopijne figury szachowe. Wziął inne szkło i wtedy zobaczył dokładnie. Były to miniaturowe sylwetki ludzi. Stłoczone jedna przy drugiej i nieruchome. Zepchnięte jakby działaniem mechanizmu na bok w wolne od sprężyn przestrzenie. Nie mieli twarzy a raczej nieokreślone rysy twarzy. Poruszali wolno ramionami a niektórzy mieli tylko bezrękie tułowie. Nogi wsiąkały rozmazane w mosiądzu mechanizmu. - To succuby! - Jęknął wypowiadając nieznane sobie słowo w nieznanym języku. Machali do niego i czuł jak wnika w ich towarzystwo. Szkło poruszyło się i zobaczył siebie obejmującego swego ojca w tej mikroskopijnej skali, tam daleko pod szkłem, razem z innymi. Otrząsnął się i odepchnął od biurka. Poszedł umyć twarz ale była jakaś sucha i poczuł, że osypuje się pod jego palcami. W lustrze zobaczył twarz całą z piaskowca w pomarańczowe piaskowe pręgi. Osypujące się kawały odpadały wykruszone przy najmniejszym dotknięciu. Brakowała mu już trzecia część twarzy i jedno oko z brwią, gdy zrozumiał, że musi wrócić do zegara. Spojrzał przez lupę i zobaczył swego ojca jak przyklejony do tylniej ścianki starą, gęstą oliwą, próbuje się uwolnić i coś mówi do niego. Upłynęło już tyle lat. Zobaczył siebie przeciskającego się między succubami na pomoc ojcu. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że nie ma nóg i płynie po powierzchni smaru natykając się na tkwiące sylwetki succubów i spychając je na boki w swym dążeniu. Nagle znalazł się w środku mechanizmu i zobaczył, że succuby są dużo więksi niż przeciętny człowiek. U niektórych zauważył dziwne wypustki jakby nosili ciemne kapelusze. Pomyślał, że i oni są tu więźniami? Dobrnął do ojca i poczuł się pewniej. Zaczął myśleć. Nagle zrozumiał a raczej zobaczył całe dzieje zegara od początku jego istnienia. Widział konstruktora, który dobudował pułapkę na succuby. Widział ich mozolną pracę. Wszystko to było jakby za karę, że u nich czas nie istnieje a już na pewno nie kręci się w kółko. Tylko ci co na powierzchni planety sieją i zbierają, liczą obroty i ich czas kręci się w kółko. Wciąż od nowa to samo. Zliczają kółka ale to na nic. Prawdziwy czas mierzy się ruchem zmiany przestrzeni, a nie ruchem struktur w tej przestrzeni. Ale mieszkańcy powierzchni planety nie widzą przestrzeni tylko rzeczy. Albo lepiej, jak Platon, tylko ich cienie. Wyrwał ojca z klejącego oleju. Co teraz? Co teraz? Objął go wpół i zobaczył mrowie succubów falujące jak trawa. Spojrzał w górę i poczuł jak optyczne szkło wsysa jego jaźń. Przechylił dłonią policzek ojca aby i ten spojrzał na wiszące nad nimi szkło. Znaleźli się w pokoju. Ojciec zalatywał po latach mosiądzem, co bawiło syna. Ale za to był od niego młodszy. Ustawili wskazówkę na literze H i nie zamknęli tylnej ścianki zegara. Czas stanął w miejscu a oni sycili się ta chwilą, która przedłużała się do Tau. Succuby wypełniały teraz cały pokój. Lśniły dziwnym fosforyzującym błękitem. Kłaniali się sobie wzajem. Trwało to całą chwilę. Wszystkie zegary stanęły i tykanie zamieniło się w succubową ciszę. Włókno żarówki, pomarańczowe, nie wysłało światła i jasność tkwiła nieporuszona. Cieszyli się z istnienia i opowiadali historie młodości. Ojciec swojej a syn swojej. Succuby wchodziły w ściany wolno , jakby odzyskiwały dawne siły. Jeden succub chwycił ich za dłonie i chciał pociągnąć ze sobą. Odepchnęli go i odpłynął wraz z innymi w ścianę. Chwila trwała. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS154
: Data Publikacji.: 14-03-25
: Opis.: EDUARDO. Wróćmy teraz do momentu, gdy wystraszony Eduardo uciekł Tiago spod noża obiecując wytropienie zdrajców Mariola. Wróćmy do owego dnia, kiedy zamienił swą marynarkę na lewą stronę i uciekał ulicami jak zbity pies by ukryć się i przygotować plan. Wtedy nie wiedział jeszcze tylu rzeczy! Myślał, że będzie musiał wiać na kraniec świata, ale opanował się rozumiejąc, że tutaj jest jego miejsce i jedyne co umie to przeżyć właśnie wśród tych ludzi. Wykorzystał dyskretnie kontakty jakie miał by dotrzeć do zdrajców a raczej do informacji o nich. Potem zlecił resztę Treserowi, z którym stykał się już kilkakrotnie pracując u Mariolo. Wiedział, że zaciąga dług gorszy niż pieniądze. Nagle stał zupełnie nagi bez osłony i bez parasola jakim było imię Mariolo Da Esvas. Pomału zgromadził pieniądze i najął ludzi na tyle pewnych, że umieli trzymać gęby na kłódkę i kiedy trzeba klapki na oczach. W końcu dostał to, co chciał. Był szefem niczego, ale przynajmniej mógł rozdawać karty. Wreszcie na lotnisku umówiona sprawa z Treserem dawała powód do sukcesu. Wracał do życia i do interesów. Tym razem jako on - Eduardo. Umówili się na lotnisku aby potwierdzić wykonanie zadania. Podobno było dwóch zdrajców i Treser miał dostarczyć ich głowy dalej, aż do Tiago. Weszła grupa śpiewaczek i kołysząc biodrami wsunęła się miedzy stoliki. Bębny otoczyły wszystkich dźwiękami głuchych pustych przestrzeni a rytm porwał serca. Eduardo poprawił krawat i rozsiadł się w głębokim fotelu. Klimatyzacja wysnuwała chmury zimnej mgły ze szczelin oszronionych kratownic a lód topił się strzelając w szklance. Eduardo postanowił poczekać jeszcze z pół godzinki na wiadomość z lotniska. Dopiero wtedy sam pojedzie dokończyć rozmowy. Miał tylko kilka dni czasu. Potem Tiago wypuści na niego psy gończe tylko po to aby na pokaz zamienić go w baleron. A jego przyszłość w przeszłość. Faktycznie jego śmierć nie była nikomu potrzebna ani nie przynosiła żadnego pożytku. Więcej był wart żywy i wiedział o tym doskonale. Sobie tylko znanymi kanałami dotarł do ludzi, co zdradzili i chcieli wszystko dla siebie nie pytając o zgodę nikogo. Ale tak się nie da. Już ich znalazł, chociaż pewnie i tak wpadli by przy pierwszej transakcji. Eduardo musiał być szybszy. Kurier wiezie już ich głowy z Monterrey. Będą zaraz na lotnisku. Cena? Nie ważna! To przysługa nieokreślona ceną. To gorsze niż pieniądze i bardziej bolesne. Eduardo wolałby zapłacić niż wdać się w taką wdzięczność na kredyt. Pił coś białego z alkoholem, co pewnie przez pomyłkę podała mu kelnerka. Nie rozumiał, co ci ludzie robią tyle czasu przesiadując w takich hotelowych restauracjach. Nie wysilał się, by to zgłębić. Nie miał już kolegów. Ostatnich zbaleronował Tiago, a i ci byli mniej lub bardziej obcy. Został sam. Chwilowy sukces oddalił chwilę śmierci. Wiedział, że może uciec ale chciał pokazać jeszcze, że na wiele go stać. W końcu nie był już tym biednym wystraszonym wieśniakiem, który boso i w jedynych portkach i śmierdzącym lamą poncho stanął przed Mariolo i zakrztusił się pierwszym prawdziwym cygarem. Od tego czasu zmieniły go czas i pieniądze. Nie był już ani wystraszony ani hardy. Złamany ostatnimi niepowodzeniami u Mariola, nie chował się jednak w cień ale znalazł sposób aby stworzyć własny świat. Zdobyte doświadczenie i kontakty były jego wielkimi atutami i nie zamierzał wieszać peleryny na kołku. Metodycznie docierał do ludzi, którzy wcześniej niedostępni i tajemniczy omijali go wzrokiem niczym kundla. Dzisiaj niektórzy z nich są partnerami i respektują Eduardo jak swego. A więc i Eduardo ugryzł swój kawałek tortu. A tym, co już ugryzł, nie zamierzał się z nikim dzielić. Strzepnął popiół z białych spodni i zamyślił się dalej. W końcu całkiem dobrze sobie radził. Ostatnich kilka dni nie spał wprawdzie i prawie zamroczony gonił węsząc zdobyczy, ale teraz ma już to za sobą i przynajmniej uwolni się od długich nici Tiago. Jednocześnie zyskał nowy respekt i uznanie. Teraz wreszcie może pokazać się na wybrzeżu. Nie interesował go powrót do tamtego miasta, miasta, gdzie rządzili Mariolo i jemu podobni. Chciał czegoś więcej i rozumiał, że to osiągnie niekoniecznie ścierając się z niedobitkami ludzi Mariola. Nagle przed stolikiem wyrosły dwie duże owłosione ryże małpy a z nimi mikry treser o szpiczastym, czarnym wąsiku, i, z walizką w lewej ręce. Prawą trzymał portfel albo swoje serce, choć Eduardo pomyślał oczywiście inaczej. Garnitur w paski wskazywał snadź, że do późna oglądał telewizję. Ochrona Eduardo gdzieś znikła. Zdziwił się więc niepomiernie widząc te małpy przed swoim nosem. Małpy ukłoniły się, a on płynnym gestem ręki wskazał by usiedli. Treser położył walizkę obok Eduardo na pluszu kanapki. Otworzył zamki i odsunął się w róg kanapki. Eduardo wychylił się z fotela i uchylił wieko. Głowy leżały byle jak w czymś brązowym. Jedna miała naciągnięty na twarz plastikowy worek . Eduardo zdjął bez ceregieli worek, zmiął w małą kulkę i zawinął w serwetkę. Drugą papierową serwetką wytarł z grubsza dłonie przyglądając się twarzom głów. - Kto to? - Zapytał lakonicznie. Małpy popatrzyły po sobie. - Będą kłopoty. - Rzekł Treser. - To synowie jednego takiego, co jest przyjacielem Tiago. - Czy oni faktycznie...? - Spytał znowu Eduardo. - Tak, bez wątpienia. - Tak, to oni. Tutaj mamy dokumenty i wszelkie dane. - Pytanie tylko, w sekundę, czy byli nakręcani? – Syknął Eduardo i podrapał się pod wąsem. - Masz na myśli przez ojca? – Zatroskał się Treser. - Właśnie! - Jeśli tak, to musimy dokończyć, co zaczęte. - Cmoknął treser. - Czy Mariolo znał ich ojca? - Spytał Eduardo. - Nie wiemy. - Treser spuścił oczy. Eduardo pomyślał chwilę. Nie rzekł nic. - Pan Bóg pisze prosto, nawet gdy linie są krzywe. - Rzekła nagle ryża małpa. Treser nie podnosił wzroku. Eduardo nie rzekł nic drugi raz. Ponownie uchylił wieko i przyjrzał się obciętym głowom. - To mają być bracia? Przecież na oko widać, że jacyś inni całkiem? Ukradzeni matce czy jak? Treser westchnął i odezwał się cichym beznamiętnym głosem. - To co robimy z ojcem? Eduardo wzdrygnął się. Jeśli to ktoś przy Tiago, to dowie się, że to Eduardo dostarczył walizkę. Będzie problem. Wydać wyrok jednym słowem? Nie! Straci twarz. Musi wiedzieć najpierw, czy synowie działali z polecenia swego ojca. Ale na to nie ma teraz czasu. Treser miał zmęczoną twarz a ryże małpy wierciły się na fotelach. - Nic mu nie róbcie. - Zdecydował Eduardo. - Zobaczymy, jak zareaguje. Jeśli działał z nimi razem, to już i tak wie, że to ja. Dostarczcie wszystko zgodnie z umową. Treser odetchnął i koniuszkami palców zaostrzył wąsiki śliną w świderki. Chciał coś powiedzieć ale Eduardo podniósł dłoń. - Idźcie. - Powiedział. - Nie chcę znać jego imienia. - I dodał potem. - Jeszcze nie teraz. Małpy wyszły pierwsze sprawdzając wolne pole. Treser siedział jeszcze chwilę i nie mówił już nic więcej. Patrzył na Eduardo tak, jak patrzy się czasem z podziwem na przygłupa, gdy w końcu trafi łyżką do ust. Widział już zbyt wielu Eduardów aby powiedzieć cokolwiek. Eduardo lekceważył go. Rozumiejąc współczucie Tresera, wiedział też, jak dalej ma zagrać z ojcem tych głów. Patrzyli na siebie a w końcu Treser wstał i dotykając wąsików, jakby salutował, mruknął coś pod nosem i poszedł ku wyjściu. W ręce niósł walizkę. Nie spieszył się, a upał buchnął mu w twarz oślepiając na chwilę szparki jego oczu. Eduardo zadzwonił po swoich ludzi. Nikt się nie zgłaszał. Spocił się nagle. Na fotelu, gdzie siedziała małpa zobaczył papierową torebkę po taccos. Wyjął z niej telefony swoich ludzi i kartkę papieru. „Zmień obsługę. Treser.” Przeczytał Eduardo. > : Poprzedni rozdział: Następny rozdział: : Automat tłumaczył ten tekst na 91 języków z oryginalnego języka polskiego. Tytuł oryginału "Teoria Strzałek" . Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawo autorskie: Jakub Nowak TS153
: Data Publikacji.: 14-03-25
© Web Powered by Open Classifieds 2009 - 2025